26. Miłość to chemia

2.5K 231 33
                                    

Kiedy otworzyłam oczy pierwsze co przykuło mój wzrok to ogromny obraz, który wisiał przede mną. Przedstawiał kobietę mniej więcej w moim wieku, może trochę starszą. Patrzyła swoimi migdałowymi oczami na bok, jakby bojąc się, że coś jej się stanie. Uśmiech bagatelizował z jej urodą. Czarne włosy zawinięte w kok, zabłąkane pukle spadające z impetem na jej drobne ramiona i ten przerażający uśmiech. Wzdrygnęłam się, widząc krew u jej stóp. Kobieta miała mały zadarty nosek i już na rysunku było widać, że wygląda, jak top modelka. To zdecydowanie wampirzyca... Kto wie, może to dziewczyna Burntsa. Usiadłam i wyciągnęłam ręce na boki, aby trochę się rozciągnąć. Powoli do mojej głowy dolatywały poszczególne momenty przed moim zemdleniem.
- Piękna była, nieprawdaż? - spytał Casanova, który jakimś cudem znalazł się tuż obok mnie na łóżku. Mogę przysiąc, że jeszcze dwie sekundy temu go tu nie było!
- Prawdam - odparłam żartobliwie, a potem przypomniałam sobie, jaki z niego drań.
Uniósł prawy kącik ust, tworząc piękny półuśmiech i już rozpoznałam, że będzie wobec mnie normalny oraz troskliwy. Te chwile zdarzają się tak rzadko, że postanowiłam z niej skorzystać.
- Co ja ci zrobiłam? - spytałam półszeptem, wyginając usta w znany mu już wyraz niepewności. Westchnął ciężko i oparł się ręką o balustradę łóża, które było tak ogromne, że spokojnie mogłoby pomieścić sześć osób.
- Co mi zrobiłaś? - powtórzył, jakby analizując to co powiedziałam.
- Tak, dokładnie.
- A co takiego miałabyś mi zrobić? - spytał wyraźnie rozbawiony.
Naburmuszyłam się i przechyliłam głowę, taksując go spojrzeniem.
- To w co grasz w końcu się skończy. Życie ci się odpłaci za to wszystko co zrobiłeś - stwierdziłam, bez namysłu.
- Możliwe - wzruszył ramionami - pominęłaś tylko fakt, że ja już dawno nie żyję - zaśmiał się pod nosem, ale potem nagle spoważniał i nachylił się w moją stronę.
- Wierzysz w miłość?
Zatkało mnie. Skąd ta nagła zmiana tematu?!
- Uhm. Czemu pytasz?
Przekręcił głowę i spojrzał na mnie wilkiem.
- Odpowiedz.
Przestraszona jego władczym tonem, uległam.
- Tak, wierzę.
- A czym dla ciebie jest ta miłość?
Zmarszczyłam brwi i mimo mojego zdziwienia, odpowiedziałam.
- Mocne uczucie.. Zaufanie, lojalność.. Te klimaty - przyznałam, a on znienacka wybuchł melodyjnym śmiechem, uśmierzając na moment moją czujność.
- Te klimaty - przedrzeźnił mnie - mogłem się tego spodziewać po człowieku. Wy, ludzie zupełnie inaczej ujmujecie stan zakochania... - już chciałam zaprzeczyć, ale mówił dalej ze skupieniem.
- Miłość to coś więcej.. To przeznaczenie... Tak, tak - nagle usytuował dłonie pomiędzy moimi rozchylonymi udami - ale w rzeczywistości to tylko hormony. Endorfiny wydzielają niepotrzebne szczęście (...) Miłość nie istnieje, człowieczeństwo wmawia sobie, że owszem ten stan egzystuje tylko po to, aby nie czuć przymusu - westchnął przeciągle.
- Przymusu? - spytałam zainteresowana. Szczerze? Podobał mi się jego tok myślenia, mimo że kompletnie się z nim nie zgadzałam.
- Przymusu - powoli skinął głową - istniejecie i umieracie. Waszym zadaniem jest, aby przetrwać jak najdłużej, wydać na świat potomstwo, ale czy to jest miłość? Taka mocna, wszechograniająca... miłość? - spytał kpiąco i w mgnieniu oka dotarł do drzwi. Zatrzymał się w futrynie.
- Nie zgadzam się z tym co mówisz. Nigdy nie zaznałeś prawdziwej ludzkiej miłości, więc w rzeczywistości możesz tylko przypuszczać, stawiać tezy (...) Miłość istnieje i jest przyjemna, dobra... - dopowiedziałam skwapliwie.
Przyjrzał mi się badawczo i uśmiechnął się zawiadacko.
- Naucz się odróżniać seks od miłości, skarbie - rzucił na odchodnym, wprawiając mnie w stan osłupienia. Kiedy zniknął za drzwiami poczułam mały ucisk w gardle. Nie wie co to miłość, bo nigdy jej nie zaznał... Przyznam, że zaskoczył mnie jego dobry humor. Od wielu dni traktował mnie, jak śmiecia, a teraz tak nagle coś się zmieniło. Ciekawe co jest tego przyczyną (...)
Wyjdź na korytarz, Melody.
Zdenerwowana złapałam się za płatek ucha. Znowu ten natrętny głos... Po raz kolejny go posłuchałam i wyszłam z pokoju, zaskoczona własną uległością. Pierwsze co przykuło mój wzrok to plamy krwi na ścianie. Przypomniawszy sobie o Grecie zaczęłam biec wzdłuż mega długiego korytarza. Straciłam już nawet poczucie czasu, kiedy wreszcie dotarłam do przestrzennego salonu. Kogo ujrzałam na sofie? Amberly! Leżała niczym super modelka, z przymrużonymi oczyma i trzepotała swoimi gęstymi, czarnymi rzęsami przed Burnts'em, który obecnie siedział na brzegu, muskając palcami odkryty brzuch dziewczyny. Czułam, jak bezwiednie usta mi się rozszerzają i układają w literę "o", a oczy płoną niepowstrzymanym gniewem. Jakim prawem ta zdzira... Czyżbym była zazdrosna?! Oj, nie! Nie-na-wi-dzę tego typa, jak na zawołanie obaj spojrzeli w moją stronę z lekceważeniem.
- Amberly - powiedziałam krótko. Osobnik spojrzał się na mnie z aroganckim uśmieszkiem. Burnts przyglądał nam się rozbawiony, jak zwykle. Wszystko co dla mnie stanowi kolejny powód do strachu bądź nienawiści jest dla niego zabawą.
- Melody - odparła zwięźle i zaczepnie zaczęła bawić się skrawkiem koszuli Casanovy. Myślałam, że ją uduszę. Od spełnienia tej decyzji dzieliły mnie tylko minuty. Sekundy. Mili sekundy. Mam dość! Powolnym krokiem doszłam do nich i posłałam jej uśmiech przesączony, niestety, zazdrością. Nie umiem tego powstrzymać, choćby chciał mnie zabić i tak będę go w pewnym sensie... lubiła. To wszystko jest takie pogmatwane!
- Idź do siebie, mała - Burnts spojrzał z wyczekiwaniem na Amberly.
- Właśnie. Możesz już iść, dziewczynko.
Gdybym tylko miała tą samą siłę co ona to już dawno rzuciłabym się na nią i pokonała jednym ruchem, bo właśnie tak się czułam.. pełna gniewu i nienawiści. Jak mogli mnie potraktować, jak małą dziewczynkę?! Nagle Amberly w mega-szybkim tempie znalazła się na kolanach Casanovy. Zmiażdżyła swoimi ustami jego i zaczęła całować go namiętnie. Kiedy odwzajemnił ten brutalny pocałunek, zrobiło mi się mdło. Wyglądali, jak perfekcyjna para modeli, pasowali do siebie wręcz za dobrze. Otuliłam się ramionami obserwując ich obściskiwania. Ręce Amberly przeniosły się na guziki czarnej koszuli Burnts'a i wtedy nie powstrzymałam już swojej reakcji. Ledwie się spostrzegłam, a moje łzy już przyozdabiały podłogę.
Obaj oderwali się od siebie. Chłopak zmarszczył mocno brwi, a Amberly spojrzała na mnie z wyższością.
- Miłość - pociągnęłam nosem - to chemia. Masz rację! Miłość do jasnej cholery nie istnieje! A wiesz czemu?! Bo zawsze coś ją zniszczy i brutalnie nadepnie na nią! - wykrzesałam z siebie resztki sił i wybiegłam z pokoju, bucząc niczym małe dziecko. Mieli rację. Zachowuję się, jak małe bobo. Zaśmiałam się w myślach z mojego porównania i ponownie skupiłam uwagę na całej scenie, którą odegrałam. Czy ja na prawdę pragnę Casanovy mimo, że groził mi tysiące razy śmiercią , bawił się mną i pozabijał większość moich przyjaciół? Co mi zostało? Wszystko mi zrujnował i do tego zapewne zaraziłam się syndromem Sztokholmskim.
Ty go nie kochasz. To Ona. To Ona tobą rządzi.
--------------------------------------------------
W międzyczasie... *3 osoba POV*
Margaret spojrzała z niepokojem w stronę miasta, które rozświetlały uliczne światła.
- Nie da rady. Jest za słaba - stwierdziła spokojnie.
Mark złapał ją za dłoń i pocałował jej wierzch.
- Skoro my daliśmy to oni też dadzą.
Kobieta uśmiechnęła się nieprzekonująco.
- Miło jest obserwować kolejnych Odmieńców.
- To prawda. Miejmy tylko nadzieję, że jej nie zabije - zaśmiał się szorstko i szybko umilkł.
- Miejmy nadzieję - ścisnęła mocno jego dłoń.
- Miejmy nadzieję - powtórzył i odwzajemnił uścisk.
-------------------------------------
Kochani,
Z każdym dniem dziękuję za tak wiernych czytelników ❤️ Słowa nie oddadzą moich podziękować wobec was! ❤️❤️❤️❤️

Forbidden loveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz