29. Grób

692 26 13
                                    

8 dni.

192 godziny.

11 520 minut.

691 200 sekund.

Tyle minęło od kiedy ostatni raz widziałam Charliego, a dokładniej od kiedy ktokolwiek widział go ostatni raz. Charlie zniknął. Nie ma z nim kontaktu, nie wrócił do domu, ma wyłączony telefon. Nikt go kurwa nie widział od tej przeklętej nocy w barze. Czy to ja zjebałam? Prawdopodobnie. Przedłożyliśmy swój pobyt na wyspach z nadzieja, że w końcu wróci, jednak to się nie stało... A my, za godzinę wylatujemy. Harry mówił, że jest dorosły i odpowiedzialny, więc prawdopodobnie nie miałby problemu wrócić do domu jeśli tylko by chciał. A ja, no cóż mam ochotę zaszyć sobie usta, aby już nigdy więcej moje słowa nie zraniły nikogo. Wkurwił mnie fakt, że my po prostu wylecimy zostawiajac go tu, rozumiem, że te okolice to dla niego drugi dom, ale do chuja pana już raz był porwany, czemu nikt się tym nie przejmuje tak jak ja?

Może nikt nie kocha go, tak jak ja.

Obiecuje wszystkim tu obecnym, że jeśli Charlie umrze to chyba go kurwa zabije.

Od ośmiu dni nie potrafię myśleć o niczym innym niż o nim. To nie jest pierwszy raz kiedy nie widzę go długo, ale świadomość, że być może jest w niebezpieczeństwie dobija mnie totalnie, a najgorsze jest to, że nic nie mogę zrobić. Ogarniacie to? Devil, a nie może nic zrobić.

Charlie w tym momencie może być w każdym możliwym miejscu na ziemii. Może wsiadł jeszcze pijany w pierwszy lepszy samolot i teraz śpi w jakimś pięciogwiazdkowym hotelu? A może znów siedzi zamknięty w piwnicy i...

Stop, Olivia.

Patrzyłam na zegar wiszący na ścianie i odliczałam następne sekundy. Być może i jest to głupie, ale co innego mi pozostało? Udawanie, że wszystko jest w porządku?

- Księżniczko? – podszedł do mnie Jake.

- Hmm? – przeniosłam wzrok na niego.

- Musimy jechać.

- A no, tak. – wstałam z kanapy. – Pójdę po Maye.

- Poczekaj. – zatrzymał mnie. – Oni lecą później.

- Co? – zmarszczyłam brwi.

Przez ostatnie dni słabo spałam i może dlatego teraz mam problemy z rozumieniem, ale czemu nie lecę z Maya?

- Zaufaj mi, dobrze? – uśmiechnął się. – Maya da sobie rade, ma przecież Ethana

Czyli on wie.

***

- No powiedz mi w końcu! – krzyknęłam.

- Dowiesz się jak wylądujemy. – mówił cały czas z wzrokiem wlepionym w ekran laptopa.

- Jake no... A długo jeszcze będziemy lecieć?

- Piętnaście minut. Wytrzymasz.

- Ale ty jesteś.

- Kto?

- Ty.

- Nie, kto pytał?

- Lecz się, człowieku...

Jake się zaśmiał i znów wrócił do swojej pracy na laptopie.

Po dziesięciu minutach zaczęło się lądowanie przy których o dziwo nie było turbulencji, więc w ciągu dalszym na spokojnie siedziałam.

Usłyszeliśmy z głośników głos pilota z wiadomością, że lądowanie się udało i możemy zacząć wychodzić z samolotu.

Zgarnęłam swój plecak i zaczęłam wychodzić za Jakiem. Na pierwszy rzut oka lotnisko wydawało się jak każde inne, ale na drugi zrozumiałam gdzie jesteśmy.

Nie Zapomnę Where stories live. Discover now