34) Mirabell

4K 124 9
                                    


Zakryłam usta dłonią, aby powstrzymać jakikolwiek niekontrolowany dźwięk. Zrobiłam krok do tyłu, w przerażeniu obserwowałam to, co znajdowało się przede mną. Trójka pobitych i zmasakrowanych ludzi siedziała przywiązana do krzeseł. Ich twarze były poobijane, a z ust i nosa wydobywały się smugi krwi. Cicho przesunęłam się za stojące obok, duże drewniane skrzynie. Ukryłam się za nimi, przykucając tak, aby zakryły całą mnie. Gdy wychyliłam głowę, zobaczyłam, że z ramienia jednego z mężczyzn, wypływa czerwona cieć. Odczułam ogromną ulgę, gdy żaden ze związanych nie okazał się Lucasem.

Napastników ubranych w czerń było pięciu, dwójka z nich trzymała grube kije, reszta dzierżyła pistolety. Stali tyłem, więc nie byłam w stanie dostrzec ich twarzy.

-Mów. - Środkowy mężczyzna, odezwał się pozbawionym emocji i współczucia głosem, przyprawiającym mnie o ciarki. Stał prosto, ręce miał założone za siebie, dłonie okryte były czarnymi, skórzanymi rękawiczkami. Jego postawa i głos łudząco przypominały ten Lucasa, ale przecież to nie mógł być on.

-Nic nie wiemy. - Z trudem wypowiedział jeden z jeńców, a potem splunął na ziemię.

Wszyscy spojrzeli na środkowego, postawnego faceta, tak jakby czekali na rozkazy. Ten jedynie uniósł lewą dłoń. Blondyn z kijem zamachnął się i uderzył w przywiązanego mężczyznę. Chyba zemdlał, bo głowa bezwładnie mu opadła. Miałam nadzieję, że to jedynie zemdlenie.

Wiedziałam, że powinnam coś zrobić, zadzwonić na policję, wysłać im zdjęcie cokolwiek. Moje ciało jednak odmawiało posłuszeństwa, bałam się oddychać, a co dopiero poruszać. To już nie były szkolne porachunki, ukrywałam się przed dobrze uzbrojonymi ludźmi. Środkowy brunet odwrócił głowę, rozwiewając wszystkie moje wątpliwości. Lucas. To było on. Mój mąż właśnie torturował ludzi. Żółć podeszła mi do gardła.

-Licra was przysłała? - Szatyn na skraju uniósł głowę, ale nic nie powiedział. Miał zacięty wyraz twarzy. Lucas skinął głową na jednego z prawdopodobnie swoich ludzi. Zamach i cios w żebra. Chłopak zajęczał z bólu.

-Co zamierzacie z nami zrobić? - Odezwał się, zaciskając pięści. Brunet wolnym krokiem podszedł bliżej. Ręką mocno uchwycił jego szczękę.

-Nie w twoim interesie leży zadawanie pytań. - Mocno odrzucił jego głowę na bok. - Na twoim miejscu skupiłbym się, na błaganiu o szybką i bezbolesną śmierć. - Zimny głos rozniósł się echem po pomieszczeniu.

-Rozmowa nie ma sensu, jeśli i tak umrę. - Warknął.

-Jeśli nie zaczniesz współpracować. - Wyciągnął nóż. Palcem dotknął ostrego czubka, a potem przyłożył go do szyi rozmówcy. - Gwarantuję ci długą, przepełnioną bólem drogę do piekła. Nie rzucam słów na wiatr, więc uwierz, że szybka śmierć to twoje największe błogosławieństwo. Przejechał ostrzem, rozcinając jego skórę, mężczyzna zasyczał, zaciskając szczękę.

-Pierdol się. - Wypowiedział z nienawiścią. Lucas wskazał na niego głową. Napakowany szatyn strzelił w prawą nogę. Wzdrygnęłam się i przymknęłam na chwilę oczy, słysząc przerażający krzyk.

-A to tylko niewielki przedsmak tego, co cię spotka. Powtórzę ostatni raz. Przysłała was Licra?

-Tak. - Niespodziewanie odezwał się ostatni, przetrzymywany szatyn.

-Zamknij pysk. - Warknął inny.

-Zajmijcie się nim. - Jeden z obstawy uderzył szatyna w głowę, przechylił się do przodu, zwisając bezwładnie. - Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, iż nie żyje. -Mów. - Rozkazał, stając naprzeciw niego.

-Wiem tyle, że od dawna zastanawiali się gdzie najlepiej uderzyć. Potem okazja sama się nadarzyła. Podobno wieść o ślubie nie przypadła im do gustu. Chcą ją przejąć, zagarnąć dla siebie.

Black Lady // ZAKOŃCZONA //Where stories live. Discover now