40. 𝑾𝒔́𝒓𝒐́𝒅 𝒔𝒛𝒆𝒑𝒕𝒐́𝒘

232 13 5
                                    

Nawet kłótnie potrafią zbliżać małżonków. Nawet milczenie, obojętność. Byle przerwane i wyjaśnione prędko. Co do naszej paru małżonków, można stwierdzić, że i ich dopadły te słowa. Choć w innych okolicznościach, niż by można było założyć.

Kolejnego dnia po bolesnych słowach Bridgertonowie w pośpiechu i pod nadzorem głowy rodziny szykowali się na bal. Wszyscy, poza Colinem i pilnującym go kolejny wieczór Benedictem. Poza nimi jeszcze ktoś nie był chętny do udziału w balu.

Ariadna stała przy schodach, oparta o barierki, spoglądając na wystrojoną salę. Nie rozpaczała jak dzień wcześniej, lecz smutek, jakim emanowała, przechodził na jej towarzystwo, dlatego czuła również samotność. Dostrzegła to Violet Bridgerton, która była gotowa do uroczystości. Podeszła powoli do dziewczyny, by stanąć u jej boku.

- Nie dołączysz?- spytała, dostrzegając jej niezbyt elegancki strój.

- Próbuje odwlec to w nieskończoność.- przyznała cicho.- Będą pytać. Obserwować mnie i szeptać.

- Wiesz, czego uczę swoich dzieci od małego?- zapytała, wzbudzając tym samym zainteresowanie synowej.- By nigdy nie dały po sobie poznać poczucia wstydu, smutku lub gniewu wobec obcych. Rodzina owszem, ale reszta nie musi wiedzieć, co się dzieje w jej wnętrzu.

- Dziękuję, mamo.- szepnęła, a zwrot sprawdził, że lady Violet ze wzruszeniem położyła dłoń na jej ręce, opartej o barierki balustrady.

- Mam też coś dla ciebie.- powiedziała, prowadząc ją do swojej sypialni, skąd wyciągnęła piękna, tiulową suknie o kolorze błękitno - szarym.

- Jaka piękna.- westchnęła dawna krawcowa.

- Miałam ją na sobie, gdy poznałam Edmunda. Zawsze mówił, że wyglądałam niczym boginia, choć to on miał grono panien na każdym kroku.- zaśmiała się wdowa.- Chcę, byś ją założyła ją dziś. Jeśli chcesz.

- Będę zaszczycona.- uśmiechnęła się pierwszy raz od dawna tak szczerze. Następnie spojrzała w stronę drzwi z pomysłem.- Myślę, że francuski warkocz będzie idealny do tej sukni.

- Też tak uważam.- ucieszyła się z entuzjazmu dziewczyny lady.

Nie trudno się domyśleć, że Ariadna po założeniu kreacji udała się wprost do sypialni Franceski, która z radością uplotła z jej falowanych, lśniących włosów warkocza. Gdy była już gotowa odczekała swoje i dołączyła do reszty rodziny oraz ich gości. Oczywiście nie została tam mile przyjęta przez tych drugich, jednak dzielnie się trzymała, krocząc z uśmiechem po sali.

- Och, Ariadno, słyszałam o Ornate Manor. Cieszę się, że zawitałaś znów w swoje rejony.- powiedziała ze sztuczną życzliwością jedna z panien, która ta kojarzyła z sezonu towarzyskiego.

- Ja również.- odwdzięczyła się blondynka.

- Z pewnością czujecie się tam z lordem Colinem jak w domu.

- Właśnie, jeśli już mowa o małżeństwie, gdzie twój mąż?- spytała inna, na co Ariadna przygryzła mocno policzek.- Mam nadzieję, że nie został poza Londynem?

- Skąd, musiał dopomóc w czymś bratu. Obaj niedługo przybędą.- odpowiedziała, a widząc przy przekąskach szwagra, urwała rozmowę miłym zwrotem.

Podeszła więc do Benedicta, który rozmawiał z jakimś kawalerem. Prędko jednak go przeprosił, widząc twarz kobiety.

- Ariadno...

- Proszę, powiedz mi, co z nim?- spytała prędko z przejęciem.

- Colin...jakby to ująć...Jest niedysponowany?- Ariadna na te słowa pokręciła głową załamana.- Może i lepiej. Jest średnio chętny do zabawy.

- Wiedział, że nie chcę tu być. A jednak mnie zostawił na pastwę plotkarskich wdów i panienek.- mruknęła z bólem w głosie.- Wybacz.

- I tak dzielnie to znosisz.- przyznał.- Ledwo przyszedłem, a już słyszałem teorie na temat jego nieobecności.

- Lepszy taki temat niż...- poprawiła wymownie tiul na brzuchu. Jeszcze brakowało plotek o braku potomków, pomyślała.

- Potowarzyszyć ci?

- By i o tobie szeptali? Oszczędzę ci tego.

Poszła więc znów w tłum, pozostawiając brata męża w osłupieniu. Sądził, że zastanie kruchą i potrzebującą pomocy kobietę, a zastał... Ariadnę, która znał tylko Colin. Dobrą, uczciwą i jakże odważną. Do czasu, aż nie poprosił ją pewien kawaler do tańca.

- Mogę prosić? Zaraz będzie walc.- podał jej dłoń, na co Ariadna się zawstydziła.

- Proszę mi wybaczyć, ale jestem zamężna.

- Czyżby? A gdzie pański małżonek? W burdelu dla dżentelmenów?- zapytał, nie kryjąc już braku szacunku. Bowiem niektórzy nie uznają sprzeciwu i upokorzenia przez panny.

- Wypraszam sobie.- szepnęła, by nie wzbudzać uwagi innych.

- Jeden taniec.

- Odmówiłam.- odpowiedziała zdecydowanie.

- Ja bym skonsumował małżeństwo.- powiedział, a Ariadna z trudem złapała oddech. Na jej nieszczęście, pewne panny akurat dosłyszały to, przechodząc.- Po pewnym czasie małżeństwo staje się nieważne bez potomka.

- Jak pan śmie?

- Bridgerton musi być głupcem, skoro oparł się takiej kobiecie. Ja bym nie wytrzymał do końca uroczystości...

Nie dokończył, bo Aberdeen ze łzami w oczach wyminęła kawalera i skierowała się prędkim krokiem ku schodom.

- Ariadno!- zawołał za nią Benedict, jednak ta tylko odwróciła się, unosząc dłoń.

- Proszę, chcę być sama.- nalegała niewinnie, więc ten za nią nie poszedł.

Odprowadził ją wzrokiem, po czym wrócił niepewnie do tańczących i bawiących się wciąż gości. Z kolei Ariadna stanęła pośrodku korytarza na piętrze, patrząc na swe, w jej oczach, szkarłatne odbicie w oknie. Oczy puste, pełne bólu. Usta popękane przez odwodniony organizm. Policzki opuchnięte od płaczu, czerwone od wstydu. Nawet piękna suknia i z miłością uczesany splot włosów nie były wstanie dać jej aż takiej porcji odwagi. Czuła się wtedy zbyt słaba, zbyt krucha.

Może dlatego, że część niej była poza tym domem. Nie byle jaka część, a jej serce. A przynajmniej tak wszyscy sądzili. Do czasu, aż nie usłyszała wolnych, równomiernych kroków z końca korytarza. Spojrzała tam niechętnie, a dostrzegawszy tam Colina, ubranego w błękitny garnitur, z idealną fryzurą i kondycją, zamarła. Nic nie powiedziała, bo było to dla niej zbyt dużo. On również milczał. Jedynie do niej podszedł na tyle blisko, by w oczach wyczytać wszystko. By dostrzec świeże łzy.

Złapał jej dłoń na tyle mocno, by poczuła jego obecność przy sobie. Odetchnęła głęboko, a on razem z nią. Następnie wziął ją pod ramię i zaprowadził na salę balową. Wzbudziło to rzecz jasna poruszenie wśród gości, jednak Aberdeenowie nie liczyli się z tym. Od razu znaleźli się na parkiecie, gdzie Colin zdołał wywołać swoimi poczynaniami skromny uśmiech na twarzy żony. Gdy znów obrócił ją ze skinieniem, Ariadna zaśmiała się nieśmiało, a on już wiedział, że to wciąż jego miłość życia.

Podczas podstawowego kroki tańca zbliżył się do niej na tyle, by złożyć pocałunek na jej skroni. Ale nie szybki, a wolny, delikatny i jakże pełen uczucia. Do tego stopnia, że po policzku dziewczyny spłynęła jedna jedyna, ostatnia tego wieczoru łza.

Lecz nie smutku, o nie, a łza miłości. Oczyściła ona ich serca ze smutku, z gniewu i żalu. A pozostała tylko miłość.

Heeeej
Płaczę, pisząc ten rozdział 😭😭😭😭 jest już późno, ale musiałam. Jeśli dacie meeeeega dużo gwiazdek i napiszecie wasze odczucia w komentarzu, to do weekendu dam dalszy ciąg!

Aberdeen & BridgertonΌπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα