18. 𝑾𝒊𝒆𝒍𝒌𝒊 𝒃𝒂𝒍 𝒖 𝑩𝒓𝒊𝒅𝒈𝒆𝒓𝒕𝒐𝒏𝒐́𝒘

417 25 6
                                    

Na bal ku radości Lady Violet Bridgerton przybyli wszyscy zaproszeni. Co więcej, tańce, rozmowy i słowa uznania wskazywały na niezawodność kobiety w przygotowaniach. Nie żeby którekolwiek z jej dzieci w to wątpiło.

Muzyka grała, a gospodarze wraz z rodziną zabawiali gości, którzy gratulowali stanu Kate. W końcu i Colin zszedł na dół, by towarzyszyć bliskim. Nie chciał tam iść, lecz wiedział, że nie jest w tym sam.

- Przysięgam, jeśli kiedyś wyjdę za mąż, to nie zorganizuję ani jednego balu, nawet w moje urodziny, czy z okazji ślubu.- narzekała Eloise, rozglądając się po sali.

- Dziwię się, że zgodziłaś się na tyle z nich w tym sezonie iść.- stwierdził Colin, patrząc wgłąb lampki z winem.

- Przykro mi, że tak wyszło z Ariadną.- powiedziała szczerze, co wywołało u jej brata skinienie głową.

Ona była przy rozwoju tej relacji. Widziała każdy z ich spacerów, słyszała wiele z rozmów między nimi. Polubiła dziewczynę i gdyby tylko mogła, zmieniłaby jej los. Choć nikt jej tak nie postrzegał, miała dobre serce i wrażliwą naturę.

- Widziałeś się z Pen po naszej rozmowie?- spytała nagle, odchodząc od tematu.

- Tak.- odpowiedział, po czym spojrzał na siostrę.- Od jak dawna... znałaś prawdę?

- Od jakiegoś roku. Nie wierzę, że tak długo tego nie dostrzegałam. Goniłam nie za duchem, a za najlepszą przyjaciółką.

- Dlatego już się nie przyjaźnicie?- spytał, choć znał odpowiedź.- Nie powiedziałaś.

- Gdybym powiedziała tobie, albo Daphne, mogło by to pójść dalej, a obiecałam jej, że nikomu nie powiem. Albo raczej, obiecałam to sobie. I złamałam obietnicę.

- Jesteś dobrą przyjaciółką, Eloise.

- Ona też była.

- Wiem.- przytaknął.

To ich łączyło, oboje mieli jedną przyjaciółkę, na której w podobny sposób się zawiedli. Colin odłożył nagle lampkę z napitkiem i stanął przed siostrą.

- Wiem, że nienawidzisz bali, a tym bardziej tańca, ale dzisiaj potrzebuję twojego towarzystwa.- powiedział ku jej zaskoczeniu.

- Mojego? Musisz być naprawdę samotny.

Eloise choć stwierdziła to półżartem, czuła, że brat ma słuszność w słowach. Naprawdę był tego wieczoru samotny, a ona poczuła potrzebę podniesienia brata z towarzyskiego dołu. Dlatego podała mu rękę, dając zaprowadzić się na parkiet.

Późnym wieczorem, gdy bal trwał już w najlepsze, w progu Aubrey Hall pojawiła się ona. Ariadna Aberdeen. Czuła się, jak wtedy, gdy pierwszy raz wychodziła przed królowa. Każdy na nią patrzył, szeptał. Ale ona wiedziała, że do tego dojdzie. Szła pewnie przez parkiet, aż do gospodarzy, którzy zamarli z szoku na jej widok. Obok nich stała równie zaskoczona matka.

- Lordzie Bridgerton, wicehrabino, Lady Bridgerton.- skłoniła się przed nimi.- Wybaczcie moją obecność. Domyślam się, że przez okoliczności ostatnich dni pańskie zaproszenie do tego miejsca wygasło. Nie mogłam jednak nie wykorzystać okazji, żeby przeprosić. To, czego się dokonałam, jak kłamałam państwu prosto w oczy...Wstyd mi. Musiałam jednak stanąć przed wami i wyznać prawdę.

- Doceniamy twoją szczerość i odwagę, by tu dziś przed nami stać.- odezwała się wdowa.- Przykro mi, że los cię tak pokarał, dziecko. Nikt na to nie zasługuje.

- Pani również nie zasłużyła na stratę, jaka panią spotkała.- powiedziała ze szczerego serca Ariadna, po czym spojrzała na Kate i Anthony'ego.- Colin miał rację, to piękne miejsce. Obyście państwo byli w nim szczęśliwi wraz ze swoim dzieckiem.

- Ty też znajdź radość.- życzyła jej Kate.- Jeśli nie tutaj, to gdzieś indziej.

- Dziękuję.- odpowiedziała Ariadna z łagodnym uśmiechem.

Już chciała się oddalić, gdy usłyszała stukanie w kieliszek i wraz ze wszystkimi zatrzymała się, by usłyszeć słowa wznoszącego toast. Rzecz jasna okazał się nim Colin.

- Wybaczcie, że przerywam państwu miły wieczór, jednak chciałbym z całego serca podziękować za waszą obecność w życiu mojej rodziny. Jak wiadomo, mój brat, wicehrabia niedługo doczeka się potomka, czego mu szczerze gratuluję. Jednak nie byłoby tej wspaniałej chwili, tego niezwykłego balu, gdyby nie jego żona.- Colin zajrzał na uśmiechniętą szwagierkę, po czym kontynuował, z każdym słowem poważniejąc.- Bo życie mężczyzny jest doskonałe tylko, gdy obok siebie ma... tą jedyną.

- Co on robi?- szepnął do żony Anthony, zaniepokojony powagą brata.

- Daj mu mówić.- odpowiedziała ze spokojem Kate.

- Za lat dziecięcych patrzyłem na miłość rodziców, potem jak kiełkuje ona między moim rodzeństwem, a ich małżonkami. Była taka odważna, taka dostojna i prosta. Godna naśladowania.- mówił, aż jego wzrok wśród tłumu wypatrzył tą, do której chciał skierować te słowa.

Bo nie ważni byli ci ludzie, którzy zwykle innymi gardzili. Liczyła się tylko ona, schowana za placami innych, będąca dotychczas w cieniu.

- Boże, jaka miłość bywa prosta. Zbyt prosta. To my jedynie ją tak komplikujemy, znajdując wymówki, by od niej uciec. Czy to obyczaje, stan majątkowy, czy pozycja w społeczeństwie. Wobec prawdziwego jednak uczucia rzeczy te są tak mało istotne, jak cienka rysa na szkle, które mogłoby od niej pęknąć, jeśli mu pozwolimy. Ja nie zamierzam.

Wszystkie oczy spoczęły na Ariadnie, która milczała z zaskoczeni, jak i wzruszenia. Młody Bridgerton dostrzegł przeszywające jego sylwetkę oczy, nie mające w sobie ani ksztyny urazy, czy chęci przerwania mu. One chciały by kontynuował, ucieszone faktem, że nie znają dalszego ciągu.

- Powiem to ponownie, tym razem nie tylko przed Bogiem, ale i przed ludźmi. Kocham cię, Ariadno Aberdeen, i chcę, byś została moją żoną.- wypowiedział, a tłum na sali wstrzymał oddech.

Nie tylko on. Colin Bridgerton wyrzucił ze swojego czystego serca to wyznanie, po czym ucichł, zdławiony obawą.
Młoda kobieta również nie mogła złapać tchu od emocjonalnego szoku. Rad nie rad wyszła na środek sali, by stanąć przy ukochanym, czerwonym od wstrzymywania oddechu.
Tak samo najbliżsi Colina ledwo trzymali powietrze w płucach.

A jeśli odmówi? - pomyślał z obawą Anthony, który żałował w tamtej chwili rozmowy z panną. Słowa brata były takie szczere, takie głębokie, iż nie mógł on nie kryć żalu do samego siebie za próbę rozdzielenia tej dwójki.

- Nie zasługuję na ciebie.- szepnęła do mężczyzny ochrypnietym od zaschniętego gardła głosem Aberdeen.

- Nie musisz obawiać się konsekwencji, które mnie dosięgną. Nie obchodzi mnie, co myślą inni. A konsekwencje przyjmę z radością. Po prostu się zgódź i daj sobie szansę na normalne życie.- dodał, jednak panna nie była w stanie odpowiedzieć na to.

Chciała się zgodzić, jednak zbyt się bała. Rozejrzała się dokoła, napotykając spojrzenie Anthony'ego. Potem, wraz ze słowami Colina, przenosiła wzrok na kolejnych członków jego rodziny.

- Nie obiecuję, że zawsze będzie szczęśliwe, bo nigdy tak nie jest, nawet na najbardziej zgodnym małżeństwo. Nie mogę ci też obiecać spokoju, bo z moją rodziną go nie zaznasz.- zaśmiali się cicho na te słowa, a Ariadna powróciła spojrzeniem do mężczyzny.- Proszę, po prostu bądź obok mnie do końca mojego życia. Niczego więcej od ciebie nie potrzebuję. Nie pieniędzy. Nie posągu. Chcę tylko ciebie.

Jej broda lekko drżała, a oczy się przeszkliły. Wtedy Colin poczuł potrzebę wyjęcia pierścionka, który znajdował sie w woreczku, ukrytym pod marynarką do tej chwili. Był piękny i każda panna w tłumie oddałaby całą swoją garderobę - czy tą skromną czy też pełną bogactw na rzecz drogiej z pewnością ozdoby. Ale Ariadna nie spojrzała nawet na niego, gdyż już raz go widziała, wręcz nosiła go przez dobę na palcu.

Zbliżyła się bez słowa do Colina, by pocałować go przy wszystkich w usta. Nie odpowiedziała, jednak każdy, w tym młodzieniec, uznał to za TAK.



🥺🥺🥺🥺
Kto płacze? Ja płaczę i pragnę, byście wbili jak najwięcej gwizdek nim pojawi się trzeci rozdział maratonu ❤️

Aberdeen & BridgertonWhere stories live. Discover now