39. 𝑰𝒅𝒆𝒂 𝒑𝒓𝒛𝒚𝒔𝒊𝒆̨𝒈𝒊

221 11 0
                                    

Wszedł pewnie do klubu dla dżentelmenów. Zbytnio się nie rozglądał, bo w środku dostrzegł jedynie dwóch mężczyzn. Kiwnął ku właścicielowi, który polerował szklanki. Następnie podszedł do drugiego z obecnych. Siedział, albo już prawie że leżał w fotelu, mając w dłoni szklankę z whisky. Była ona z pewnością pełna nie pierwszy raz tej nocy, jednak brat nieszczęśnika nie był zdziwiony. Sam widok mężczyzny wskazywał na taki stan rzeczy.

Benedict stanął przy bracie, klepiąc go w ramię. Gdy Colin ocknął się na tyle, by na niego spojrzeć, starszy usiadł naprzeciw niemu.

- Dopij i chodź.- powiedział beznamiętnie Benedict.

- Dokąd?- odpowiedział pijany.

- Do domu.

- To zły pomysł.

- Masz lepszy? Chcesz zostać tu i odstraszać klientów Mondricha?

- Mówię serio. Lepiej, żebym nie wracał. Przynajmniej na razie.- wyjaśnił, ze smutkiem biorąc łyk alkoholu.

- Opisać ci co się działo, gdy ty się upijałeś? Cóż, wróciłem z akademii  zmęczony i chętny jedynie do pójścia spać. Nie mogłem się też doczekać, żeby spotkać dawno niewidzianego brata i szwagierkę. Zamiast tego w progu spotkałem matkę. Była zmartwiona. O ciebie, o Ariadnę.- na wspomnienie żony, Colin westchnął głośno.- Co więcej, całą zimną, deszczową noc szukałem cię po Londynie, mając w głowie słowa matki, że muszę cię znaleźć.

- Przykro mi, że tak cię witam, ale nie prosiłem o wsparcie.

- Jasne, jasne...- przeciągnął wymownie. Colin nie musiał prosić, bo Benedict zawsze był obok, gdy brat go potrzebował.

- Mamy...ciężki czas.- zaczął powoli, jakże niepewnie.- Nasze starania nijak nie dążą do skutku, a to źle wpływa na nasze uczucia.

- Hm.- mruknął Benedict.- Nie chce uchodzić za speca, ale chyba to nie dobrze.

- Sam do tego doszedłem.

- Mam na myśli, że skoro się kochacie, to nie powinniście się kłócić przez brak dziecka.

- Sam już nie wiem. Czuję, jakby zmuszała się do bycia ze mną, urodzenia mi dzieci, bo wybrałem ją zamiast innej. To niesprawiedliwe.

- Ja nie chciałem dzieci.- odezwał się czyszczący szkła właściciel klubu.- Nie po ślubie. Chciałem się bawić, a nie siedzieć przy maluchu. Potem moja żona nie chciała. W końcu oboje chcieliśmy, jednak żadne z nas wprost nie chciało, albo raczej nie potrafiło tego powiedzieć. A teraz mamy trójkę szkrabów.

- Jak do tego doszło, Mondrich?- spytał kąśliwie Benedict.

- Kłótnie zastąpiliśmy rozmową. I o dziwo wyszło to nam na lepsze. Kłócić się jest łatwo, jednak przyznać się do lęków, obaw, bądź pragnień...Tego nikt nie chce robić. Choć czasem każdy powinien.

- Próbowałem.- stwierdził Colin.- Naprawdę.

- Próby są ważne.- podszedł do mężczyzn z butelką whisky, by dolać jej młodszemu Bridgertonowi.- Im bardziej próbujesz, tym więcej się uczysz.

Nad tymi słowami Colin zastanowił się na moment, jednak nim ktoś znów się odezwał, wypił na raz resztę alkoholu.

Rzecz jasna nie tylko on był w stanie zarówno nostalgicznym, jak i żałobnym. Ariadna siedziała na huśtawce od kilku godzin, patrząc ze łzami na zieleń ogrodu. Jak sprzed lat dwóch nikt nie chciał podejść do siedzącego w tym samym miejscu Colina, tak teraz była tam samotna jego żona. Eloise kilka razy próbowała podejść do bratowej, jednak raz powstrzymały ją lęki o rozmowę, a potem matka, która była zdania, że potrzebuje ona czasu dla siebie.

Ciężko stwierdzić kto miał rację, jednak pewne było, że czas Ariadnie nie pomagał. Z każdą minutą obwiniała się coraz bardziej. W końcu zainteresowały się nią również służące lady Bridgerton, w tym jedna, młoda i piękna, która ze zmartwieniem na twarzy poszła do swojej pani.

- Przepraszam, że Pani przeszkadzam... martwię się o lady Aberdeen.- powiedziała niepewnie.- Nic od wczoraj nie jadła, nie spała, nawet za potrzebą nie odchodzi z ogrodu. Jakby się...

- Wiem.- posmutniała kobieta.- Niestety obawiam się, że nikt poza jedną osobą nie powinien z nią rozmawiać. A ten ktoś to niestety mój syn. Gdzież on się podziewa? Benedict też długo nie wraca.

- Zapewne udali się do klubu.- stwierdziła, wyrywając się od książki Eloise.

- Oczywiście.- westchnęła kobieta.- Podaj proszę Ariadnie wyciąg z rumianku. Dopilnuj, by wypiła póki ciepłe.

- Dobrze.- odpowiedziała jedynie służka, po czym odeszła prędko do kuchni, by spełnić prośbę swej pani.

- Jak raz, gdy ma być dorosły, to jest nazbyt mężczyzną. Zamiast rozwiązać sytuację, idzie pić.

- Taki urok mężczyzny.- mruknęła Eloise.- Dalej chcesz, bym wyszła za mąż?

- Chcę, ale skoro tak bardzo się opierasz, to z bólem w końcu pozwolę ci żyć w samotności.- powiedziała z powagą Violet.

- Naprawdę?- spytała jej córka, jakże ucieszona tymi słowami.

- Naprawdę. Ale jeszcze nie teraz.

Eloise opadła na kanapę w milczeniu, z nie lada zniechęconą miną.  Z kolei jej matka zerknęła przez okno na ogród, w którym siedziała jej synowa.

Mężczyźni ani się nie ruszyli z klubu. Jeden, młodszy, wciąż zapijał smutki alkoholem, a starszy namawiał go na powrót do domu. Bezskutecznie. Ostatnie bowiem czego chciał, to zobaczenia swojej żony i wysłuchiwania rad matki. 

- Jak ci tak zależy, to ty idź.- stwierdził mocno już pijany Colin.

- Wiesz, że bez ciebie nigdzie nie pójdę. Matka by mnie zabiła, że cię tu zostawiłem. Poza tym, wolę nie wnikać w jej humorki związane z balem.

- Jakim balem?

- Mam ci przypomnieć powód waszego przyjazdu? 

- A. No tak. Bal.- mruknął, przyglądając się butelce wódki.- Bal wielkiej, dumnej rodziny Bridgertonów. Dumnej i pełnej skaz.

- Porozmawiaj z nią i tyle. Nie będziesz przecież się tu ukrywał wiecznie.

- Będę. Przecież Mondrich mnie nie wyrzuci. 

- A zdziwiłbyś się.- odparł jego brat.- Będą pytać o twoją nieobecność na balu. Ariadna nie zniesie plotek, jeśli się nie pojawisz.

- To ją wesprzyj ode mnie.

- Nie ja jej przysięgałem.- stwierdził coraz bardziej wściekły Benedict.- Rusz się, do cholery, i idź do niej, albo osobiście skopię ci tyły. Nie bądź jak ja albo Anthony. Masz wspaniałą żonę, więc weź się w garść i wytrzeźwiej.

- To prawda. Jest wspaniała. Właśnie dlatego tu zostanę. Napiję się za nią i za nasze dzieci, których nie mamy...- uniósł butelkę, którą już zdążył śmierdzieć.- Za nas!

Benedict spuścił głowę ze smutkiem, bowiem cóż więcej mógł zrobić, by pomóc bratu? A może nie mógł tego zrobić w żaden sposób, tak jak nikt z domu nie był w stanie wesprzeć Ariadny.

To oni mieli nauczyć się ze sobą żyć. Wspierać siebie. Bo przysięgali to sobie.



Heeeej

jak wam się podoba rozdział? Jest wolny. jednak bardzo ważny i daje wielki znak zapytania na koniec. Co zrobi Colin? A może to Ariadna wyjdzie z inicjatywą rozmowy? 

Aberdeen & BridgertonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz