Rozdział 29

114 4 1
                                    

Pov. Elizabeth

Ludzie to naiwne istoty. Ich ego zakrywa im oczy, sypiąc udawaną pewność że wszystko mają pod kontrolą. Prawda jest jednak zupełnie inna...

Nawet nie wiedzą jaki błąd popełniają przetrzymując mnie tu. Zaczęła się właśnie moja 73 godzina siedzenia w celi. Zostały mi jeszcze dwie godziny i dwadzieścia siedem sekund...

Kilka minut później, a dokładnie dziewięć minut i czterdzieści sekund później usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi, które zamknęli na cztery spusty.

Wsłuchiwałam się jak ktoś otwiera pierwszy, drugi, trzeci i w końcu czwarty. Do pomieszczenia weszła postawna, wysoka i dobrze umięśniona sylwetka. Należała do największego patrioty kraju, symbolu walki i jedności narodowej - Kapitana Ameryki.

Dla mnie jest jedynie symbolem głupoty i naiwności.

- Przyniosłem coś dla ciebie, twoje ulubione jedzenie. - odparł - Naleśniki z nuttellą i owocami.

- Skąd pomysł że je lubię? - prychnęłam

- Tony opowiadał mi jak kiedyś wspólnie je robiliście.

Znowu mówi brednie.

- Pomyśleliśmy, że może się na nie skusisz? Nawet nie dotknęłaś podawanego ci jedzenia. To niepokojące, musisz jeść.

Przynosili mi jakieś dania, mimo iż pachniały obłędnie nie mogłam sobie na nie pozwolić.

- A co jeśli to wasze jedzenie jest zatrute? - odpowiedziałam z spokojem.

Kapitan chwycił za jednego z dwóch naleśników zawiniętych w rulon i wsadził sobie do ust. Odstawił nadgryziony rulon obok jego partnera, po czym oblizał usta z czekolady wypełniającego ruloniki. Mężczyzna otworzył mały otwór w dolnej części drzwi do mojej celi i wepchnął talerz.

Mój wewnętrzny głos krzyczał bym te cholerne placki wsadziła do ust, ale mam silną wolę. Dobrze wyćwiczoną.

- Smacznego. - odparł i przysunął sobie krzesło, po czym usiadł.

- Masz zamiar tu tak siedzieć?

- Tak, bo wiem że jeśli pójdę nic nie zjesz. - bystrzak się znalazł.

- Mam związane ręce, nie chcesz patrzeć na to jak je będę jeść. - patrzyłam mu prosto w oczy z kamienną miną, a on się uśmiechnął.

Wiem co znaczy taki uśmiech, widziałam go już zbyt dużo razy by go nie rozpoznać.

- Nie przyszedłeś dać mi jedzenia. Przyszedłeś bo oczekujesz odpowiedzi na nie wyjaśnione pytania.

- Słuszna uwaga. - rozsiadł się na krześle - Chce się czegoś dowiedzieć.

Ciekawe co chce wiedzieć człowiek jego pokroju.

- Zadaj pytanie.

- Co cię łączy z Hydrą?

- Rodzinna relacja i biznes. - uśmiechnęłam się diabolicznie.

- Opowiedz mi o nim.

- To było by jak zdrada, Kapitanie. - przeciągnęłam słodko ostatnie słowo. - Zadaj inne.

- Boisz się ich. - powstrzymałam prychnięcie, nie odwracając wzroku od jego niebieskich tęczówek. - Kto ci zrobił te siniaki i blizny na łopatkach? - przełknęłam ślinę.

Nie odpowiedziałam.

- Rodzina nie krzywdzi siebie nawzajem. To nie jest normalne.

- Każda rodzina ma swoje sposoby. - mój głos nawet nie drgnął.

Symbiotyczna Relacja | AvengersWhere stories live. Discover now