Rozdział 2

546 16 28
                                    

Dojechaliśmy do Stark Tower, ostatniego miejsca na naszej liście.
Wchodząc do holu o dziwo nikogo nie zobaczyłam, były zupełne pustki, które występują tu bardzo rzadko. Szczególnie że nie było wcale późno, raptem 17. Tata wyglądał na stresującego się?

- Tato czy ty się przypadkiem nie stresujesz? - zapytałam tatę wchodząc z nim do windy

- Co? Ja? Nie... Skąd taki pomysł...

- No chodzisz nie spokojnie. - Odpowiedziałam - Powiedz mi jeszcze czemu są tu takie pustki?

- Pustki? No bo dałem wszystkim dzisiaj wolne.

- Ale czemu?

- A tak jakoś, nie tylko my mamy takie wspólne dni przecież, więc postanowiłem też dać taką możliwość innym - mówił

- Miło z twojej strony, ale to też nie typowe do ciebie... 

Winda otworzyła się, a ja wyszłam za tatą.

Tata przeszukiwał szuflady w swoim biurze, kiedy ja tymczasem siedziałam podziwiając uroki miasta.
W pewnej chwili odezwał się do mnie głos taty:

- Elizabeth idź tylko do salonu zobacz tam czy nie ma takiej czerwonej teczki z logiem "Stark Industries"

- Okej już idę - I wyszłam z biura kierując się w kierunku salonu.

Gdy byłam już za rogiem pomieszczenia usłyszałam w pewnej chwili jakiś odgłos trzaskającego się szkła. Zaniepokojona wyciągnęłam z torebki, zawsze posiadający przy sobie wynalazek, który rozkładał się w naładowany wiązkami elektrycznymi kij i ostrożnie weszłam do salonu.

Powaliłam jakiegoś faceta jednym uderzeniem na ziemie.
Mężczyzna zająknął i w tym samym czasie reszta ludzi która z nim była skoczyła na mnie by odebrać mi broń. Prądem potraktowałam jeszcze czerwono włosą kobietę. 
Mój kijek został mi wyrwany, a gościu chwycił mnie od tyłu za szyję.

- No czyli widzę poznaliście się już - Pojawił się w przejściu śmiejący się Stark - Clint puść ją. Kapitan? Nie wierze. HAHA

Facet puścił mnie, a Tony wyciągnął telefon i zrobił zdjęcie pierwszemu powalonemu. 

- Zrobię mu z tego życzenia świąteczne! - schował telefon i poklepał leżącego.

- Tony kto to jest? - mówił nieznajomy podnoszący z ziemi kobietę.

- Przedstawiam wam właśnie swoją córkę, Elizabeth. To właśnie z nią mieliście się spotkać - Mówił chwytając mnie za ramie.

Nastało kilkusekundowe milczenie, w którym rozpoznałam ich wszystkich...

- Co?! To ty masz córkę? Czemu nam wcześniej nie powiedziałeś?

- Ochrona jej jest najważniejsza. 

Mężczyzna powalony jako pierwszy przeze mnie, wyciągnął do mnie rękę mówiąc:

- Miło nam cię poznać, jestem Steve Rogers -  odpowiedziałam na jego gest z lekkim uśmiechem.

- Elizabeth Stark - odpowiedziałam

W tym momencie reszta podeszła do mnie przedstawiając mi się.
Było mi cholernie głupio, że nie poznałam ich na początku. Wyglądają inaczej niż w telewizji, Rogers wydaje się wyższy niż w telewizji...

- Głupio mi, że zaatakowałam was bez powodu, przepraszam.

Avengers poczęli się śmiać, a w szczególności Tony.

- Spokojnie nic nie szkodzi, głupio to powinno być nam że udało ci się nas powalić. Gratulacje - Powiedziała Natasha. 

Wszyscy postanowiliśmy usiąść na kanapie i kontynuować rozmowę.

- Tak się przyglądam i wyglądacie normalnie jak dwie krople wody, Old Stark i Younger Stark. -- Stwierdził Hawkeye.

- Ej w ogóle my mamy jeszcze tort na szykowany na nasze spotkanie - powiedziała Natasha idąc do kuchni. - Robiliśmy go sami, więc mam nadzieje że będzie dobry!

Tort był dosyć ładny wokoło siebie, na ściankach był pokryty wiórkami mlecznej i waniliowej czekolady, a na samej górze tortu ozdobiony był cukrowymi różyczkami. Smak tortu był przepyszny, widać że włożono w niego całe serce. Jednogłośnie stwierdziliśmy że tort smakował zarąbiście.

Gdy na niebie księżyc zastąpił słońce poszłam z Natashą na taras, aby się przewietrzyć.

- Powiedz szczerze, czy Tony jest jest dobrym ojcem?

- Czemu miałby nim nie być?

- Jest sarkastyczny i bardzo ale to bardzo zapatrzony we własny czubek nosa. Wymaga od wszystkich takiej gotowości i podporządkowania. Na pierwszy rzut oka nie wygląda na materiał na ojca.

 Z tatą często razem pracujemy do późna, pomagam mu też czasami w planach strategicznych przy jego misjach.

-  Znam go już tyle lat że jego wady nie przeszkadzają mi. Przyzwyczaiłam się że to jego nieodłączne cechy. - wpatrywałam się w krajobraz Nowego Jorku. - Jedynym problemem jest to, że nie ma czasu...

- Rozumiem. - szturchnęła mnie barkiem o bark - Musze wiedzieć kto ci zrobił tę broń którą nas zaatakowałaś, Tony? - zapytała z ogromną ciekawością

- Nie, sama ją zrobiłam.

- Jak ci się ona zmieściła w torebce - zapytała. 

Pytanie było na pozór dobre bo torebka, którą miałam była wielkości aby tylko telefon w niej się mógł zmieścić.

- To proste, nanotechnologia - odpowiedziałam - To na razie prototyp czegoś większego.

- Fajny bajer i super zapowiedź.

Wtem przyszedł do nas Steve, Natasha odeszła od nas i zostawiła nas samych. 

- Pierwszy raz w życiu doznałem takiego spotkania. - odezwał się pierwszy.

- Tak, było bardzo nie zwykłe... nie chciałam. Serio.

- Oj tam nic się nie stało. Silna jesteś, gdzieś ćwiczyłaś?

- Tak, ćwiczyłam karate i użycie broni białej jak i palnej pod nadzorem jednych z najlepszych. Pamiętam że gdy zaczynałam i padałam ciągle na glebę tata zabierał mnie zawsze po zajęciach na cheesburgery. - Zaśmiałam się cicho.

- No, no ładnie. Widzę że obronisz dasz radę się sama - uśmiechnął się. - Ale czy dasz radę mnie pokonać znowu?

- To wyzwanie?

- Ujął bym to jako propozycja.

- Zobaczymy. 

Postanowiliśmy wrócić do towarzystwa, które świetnie się bawiło.

Symbiotyczna Relacja | AvengersWhere stories live. Discover now