Rozdział 24

127 6 1
                                    

Gdzie ja trafiłam? 

Nie pamiętam nic poza sytuacją na parkingu. Grant Ward mnie zaatakował i najwyraźniej porwał, ale czemu nie zabił mnie od razu? Może chce się jeszcze mną pobawić za nim wyda ostateczny wyrok?

Podskoczyłam przerażona, gdy usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi. Promienie światła padły do obskurnego pomieszczenia, gdzie jedynie ledwo świeciła jedna żarówka.

- Jak się trzymasz Stark?  

To nie był Grant. Mężczyzna wyglądał jakby miał Włoskie korzenie, na oko miał 180 cm wzrostu, był umięśniony i mimo iż był tym "złym" spodobał mi się. Jego idealnie układające się włosy i krótka broda były pociągające...

Chyba mocno uderzyłam głową o ten beton. 

- Gdzie ja jestem? - Zapytałam z trudem.

- W jednej z baz Hydry. - Mówił zabierając coś z walizki, którą trzymał mu drugi facet. Miał czarną maskę na twarzy i długie włosy zakrywające mu oczy. Wyglądał strasznie, przyjrzałam się jego posturze, która wskazywała że musiał należeć do wojska. Wpadło mi w oczy coś nie typowego, otóż miał metalową rękę. 

- Kim jesteś? - odezwałam się do mężczyzny, który zamknął walizkę. Trzymał jakąś strzykawkę.

- Nie mogę ci tego zdradzić. - ujął mój podbródek w swoją dłoń - Nie bój się. Nie chcemy cię zranić, jesteś nam potrzebna. 

- Co to jest? - mężczyzna jednak zignorował moje pytanie i wstrzyknął mi substancje do ciała. 

- Nic co ci zagrozi. To witaminy, trzeba dbać o swoich nowych przyjaciół. - wstał i skierował się do drzwi. - Bądź grzeczna.

Jego ostatnie słowa nie dotarły do mnie całkowicie. Czułam jak moje ciało bezwładnieje, straciłam przytomność. 

***

- Przenieście ją. - obudził mnie głos mężczyzny z poprzedniej wizyty.

Dwójka mężczyzn ubrana na czarno wyniosła mnie, długo szliśmy przez korytarze aż w końcu stanęliśmy. Facet, który prowadził nas przez ten cały czas otworzył drzwi a ja zobaczyłam zwykłą stołówkę. Było kilka metalowych stołów ze dwiema ławkami po bokach, kilkanaście ludzi zwróciło na nas uwagę, czułam że zaczęli o nas mówić. 

Przez moją głowę przeleciały miliony myśli, na przykład dlaczego mnie tu zabrali? Oczekiwałam raczej jakieś sali tortur lub cokolwiek co mogłoby mi zadać śmiertelny ból. 

Za nim się obejrzałam siedziałam przy jednym ze stolików, a przede mną stał talerz z sałatką warzywną, pulpetem i łyżką ziemniaków, do tego wszystkiego była jeszcze szklanka z sokiem pomarańczowym.

- Musisz dojść do siebie, jedz. - ja tylko patrzyłam na ten talerz nie dowierzając. - Wiem, że jesteś głodna. My na prawdę nie chcemy cię otruć. Patrz.

Wziął widelec, nałożył sobie trochę i wsadził do ust.

- Bardzo dobre, spróbuj. - wzięłam od niego widelec i zjadłam trochę. - I widzisz? Pierwszy krok do zaufania osiągnięty.

Jadłam dalej, nie patrząc już na niego. Miał racje byłam głodna.

- Wzywają pana. - ktoś zwrócił się do mężczyzny siedzącego obok mnie.

- Zaraz przyjdę. - odprowadził go gestem i zwrócił się do mnie - Za chwilę wrócę. Nie musisz się śpieszyć.

Zostałam sama, jednak nie na długo. 

- Chłopaki patrzcie jaki mamy nowy nabytek! Ej suko! - zignorowałam komunikat skierowany do mnie - Mówię do ciebie!

Poczułam szarpnięcie za włosy i chwilę później leżałam na ziemi chwytając się za głowę. Spojrzałam wściekłym wzrokiem na wykonawcę.

- Córka Anthony'ego Starka. Mordercy, który odebrał tyle żyć że nie policzylibyśmy ich na palcach wszystkich tu obecnych.

- A niby twoje by policzyli? - odpyskowałam mimo iż nie powinnam.

- Wyszczekana suka się trafiła. - chwycił mnie i jednym ruchem podniósł - Nie pokazuj się tu więcej jeśli chcesz mieć nadal ładną buźkę.

Przejechał drugą ręką przez mój policzek- obrzydliwe. Pragnęłam by jego twarz znalazła się teraz na podłodze. Mogłabym sama to zrobić, ale krąg który zrobił się wokół nas raczej nie był nastawiony do mnie przyjaźnie.

- Dowalmy jej! - krzyknął któryś po mojej lewej, a reszta entuzjastycznie do niego dołączyła.

Byłam jeszcze słaba... Czy dałabym radę pokonać ich sama? 
Serce waliło mi jak młot. Czułam że albo ten facet odstawi mnie i pozwoli odejść albo dostanę w twarz, odbije się od tych ludzi i będę zmuszona walczyć. 

Po jego minie wnioskuje, że druga opcja zaraz się stanie. 

- Co tu się dzieje?! - krzyknął dobrze znany mi głos. - Odsunąć się! 

"Włoch" stanął przed nami z poważną miną, za nim stała dwójka mężczyzn z karabinkami automatycznymi AEK-971 - Rosyjska broń i tym samym następca AK-74M.

- Postaw ją. - rozkazał, a mężczyzna mnie puścił - Reszta ma się rozejść! A my sobie pogadamy później. - wycedził wygrażając palcem na sprawcę.

Chwycił mnie za ramię i ruszyliśmy do wyjścia.

- Nic ci nie jest? - spytał.

- Nie. Przyszedłeś w samą porę.

- Następnym razem zostawię z tobą ochronę. - Odparł - Mów mi Brock.







Symbiotyczna Relacja | AvengersWhere stories live. Discover now