Rozdział 41: Czas końca

33 5 2
                                    

Goten powoli otworzył powieki. Dawał z siebie wszystko... A mimo to przegrywał. Zamyślił się. A co... Co jeśli nigdy nie dogoni swego ojca? Zawsze będzie o ten jeden krok w tyle? Westchnął. Każdy może marzyć. Lecz mało kto jest w stanie przekuć swe naiwne mrzonki w rzeczywistość. Wstał. Może i był słaby, mierny... Nie zamierzał się jednak poddać. Przede wszystkim był Sayianinem. Stanął w pozycji bojowej. Uzbierał w sobie tyle energii, ile był tylko w stanie. Przybrał formę Blue. Jeśli mógł się z czymś pokazać... To tylko z tym. Jedynie tą formą dawał radę przewyższać resztę, znajdując się jedynie za plecami swego ojca i wuja Vegety. No... Teraz też Gohana. Trunks także nie radził sobie najgorzej...

Nie!

Musiał się skupić...

Wyciszył umysł. Spostrzegł Aureliusa mierzącego się z jego ojcem. Jego ojciec... Jego ojciec poznał nową formę. Chłopiec nigdy wcześniej podobnej nie widział. Uzbierał w sobie moc. I z impetem ruszył na ich wspólnego wroga!

Upadły anioł nie przewidział tego ruchu. Dał się przez to mu powalić. Padł na kolana. Przy tym jego skrzydła nieco się poharatały. Następnie Goku zadał mu silny cios w policzek, po którym z twarzy bladolicego posączyła się krew. Zwyczajna, bladobordowa krew. Goten nie wierzył. Ten drań... Krwawił zupełnie jak oni. Jedyną różnicą było to, że jego trudniej było powalić.

- Przeklęci Sayianie... - zaskrzeczał chrypliwie, po czym powstał obolały.

Goku powtórzył uderzenie. Jego rywal ponownie opadł na posadzkę. Zawył.

- Mam już tego dość! - warknął, po czym zniknął im z oczu.

Pojawił się tuż za chłopakiem...

- Goten, uważaj! - krzyknął Goku z przerażeniem, próbując ostrzec syna.

Aurelius jednak go ubiegł...

Zadał dzieciakowi cios tuż pod skroń. Powalił chłopaka na łopatki. Następnie chwycił go za nogę i odrzucił nieco dalej, by nie marnować przestrzeni.

W Gotenie coś właśnie pękło...

Wstał obolały. Bolało go wszystko. Każda, nawet najmniejsza kończyna. Przybrał pozycję. I uwolnił całą swą wściekłość...

Furia go opanowała. Nie przeciwstawiał się jej. Jego ciało zaczęło drgać. Ziemia również. Kamienie podskakiwały niespokojnie. Aż w końcu...

Uległ przemianie...

Wreszcie...

Forma Shinka...

- Ty draniu... - prychnął pod nosem, po czym z kopyta ruszył na rywala, wymierzając w jego stronę solidnego sierpowego.

Aurelius wykonał unik. Goten poleciał na drugą stronę ich "areny".

Zebrał ki w swych dłoniach. Niebo przybrało płomienne barwy. Jego ręce zaczęły silnie emanować. Gdy udało mu się zebrać oczekiwaną moc, wystrzelił...

- Kame-hame-ha! - palnął.

Jednak zamiast wąziutkiej, niebieskiej stróżki Aureliusa trafiła olbrzymia, krwistoczerwona fala uderzeniowa wielkości sporego domu. Upadły anioł padł plackiem na ziemię. Krew spływała mu z rąk i nóg. A także... Z pleców. Odwrócił się. I niemalże oszalał...

- Skrzydła! - ryknął. - Ten bachor wyrwał mi skrzydła!

Goku rozejrzał się wokół. Jego syn... Także padł. Był wycieńczony. Nie dziwił mu się. "Spokojnie, Goten" - pomyślał. "Ja to zacząłem... I ja to skończę". Przybrał adekwatną pozycję.

- Wy skurwiele! - ryknął z żywą wściekłością Aurelius. - Zarżne was! Rozumiecie? Zarżne was wszystkich! Za to, co ten gówniarz mi zrobił!

- Zamknij się - odparł mu Goku ze stoickim spokojem.

Upadły anioł popatrzył na niego wrogo. Żywił do niego szczerą nienawiść. Tak, jak i do każdego z nich. Okaleczyli go... Jak śmieli?

Zaatakował przeciwnika nieuważnie. Zapomniał o defensywie. Co Goku skrupulatnie wykorzystał. Zadał mu całą serię ciosów, po której bezwładnie opadł na ziemię. Był wściekły. I to bardzo...

Wstał.

Przybrał pozycję...

I zaczął wyć...

Jego ciało powoli się przemieniło. Goku zamurowało. Ta moc... Ta moc była niemożliwa! Bajkowo wielka! Musiał to powstrzymać! Zanim... Zanim jego rywal zdoła ją w pełni opanować! Ruszył na Aureliusa z impetem. Ten ledwie zareagował.

- Wszech Czempion! - ryknął z aprobatą.

- Zamknij się wreszcie! - odrzekł nerwowo Goku, gromadząc w sobie moc.

Miał plan. Pomysł. Wręcz abstrakcję. To, co zamierzał... Najpewniej w chwilę położy jego przeciwnika na łopatki. Jednak... Jego też. Nie miał jednak wyboru. Teraz... Albo nigdy!

Odskoczył na kilka metrów. Wytworzył wielką, syntetyczną kulę ze swej mocy. Coś na wzór Genki Damy. I wystrzelił. Aurelius mógł jedynie patrzeć na swój koniec. Kula wleciała w niego niczym taran... Jednak Goku już nic więcej nie ujrzał. Upadł wycieńczony. To była cała jego siła... Potęga. Zabrakło mu tchu.

Kilka godzin później

Gohan powoli wspiął się na pole walki. Był cały poobijany. Dodatkowo gejzery lekko go poparzyły. Podszedł kulawym tempem do szarego, ledwie zipającego ciała. Rozpoznał je z miejsca. Aurelius... Był teraz taki słaby. Gdyby syn Goku chciał, mógłby go rozwalić jednym palcem. Podniósł go do góry, ledwo utrzymując się na nogach.

- To twój koniec, draniu! - prychnął mu do ucha.

- Wiem...

Następnie podrzucił upadłego anioła do góry i wykonał prostą kihonę w jego stronę. Ciało bladolicego rozprysło się na setki kawałków. Gohan opadł na Ziemię. Ta walka... Również i on odczuł jej skutki. W zasadzie to nie wiedział nawet, czy nie najbardziej. Zło pokonane. Świat bezpieczny. To było najważniejsze. Odetchnął. Teraz... Teraz nie miał sił, by wstać. Ani myśleć. Zemdlał. W duchu dobrze wykonanej pracy.

Nieco później

Bulma wylądowała z rumorem silnika na piaszczystej nawierzchni. Wokół był sam piasek. I gejzery. Gejzery, które czaiły się w dole. Rozejrzała się po polach. Dostrzegła Vegetę. Swego syna. I resztę również.

- Halo? - odezwała się przez zapasową komórkę. - Potrzebne mi wsparcie! Przyślijcie jednostki medyczne!

Po czym się rozłączyła. W oddali dostrzegła jednak kilka wąskich, szczupłych sylwetek. Podeszła do nich. I oniemiała...

- Wish? - zdziwiła się.

- Witaj, Bulmo - odrzekł grzecznie anioł. - Właśnie skończyliśmy oglądać walkę...

- Jak to, nie pomogliście im? - zdziwiła się kobieta.

- Nie - prychnął Beerus, czając się za towarzyszem. - Świetnie sobie sami radzili...

- Tak, że leżą tu bez ducha? - warknęła. - Dosyć! Koniec tego! Już nigdy nie poczęstuję was ramenem!

Zarówno Bóg Zniszczenia, jak i jego anioł padli na ziemię z zamętem w głowach. Brak ramenu? I po co była im niby ta cała nieśmiertelność?

Dragon Ball AS 1: Saga AureliusaWhere stories live. Discover now