Rozdział 11: Sayianie, Sayianie...

58 8 0
                                    

Bardock zastygł przez chwilę. Przed nim stało jeszcze dwóch Sayian! Był święcie przekonany, że tylko jego syn i książę Vegeta uszli z życiem! Kim niby byli ci Sayianie?

- Son Goku, znowu się spotykamy! - powiedziała Sayianka o czarnych, gęstych i spiczastych włosach. W przeciwieństwie do chłopaka nie miała na sobie pancerza. - Chcę, żebyś dalej mnie trenował! W końcu obiecałam ci, że kiedyś także opanuję Niebieskiego!

- Caulifla... - próbował ją uspokoić chłopak.

- Cabba, nie odzywaj się - rzuciła w odpowiedzi. - Ty będziesz miał do pogadania z Vegetą. W końcu ten twój "mistrz" zapomniał o tym, że obiecywał ci trening, czyż nie?

- Dość! - powiedział w końcu Bardock. O nie, nie! Tym razem nie da się otumanić! - Nazywam się Bardock. Son Goku to mój syn - rzekł, zwalniając nieco z tonu. - A wy to kto?

- My... przepraszam, panie Bardock - powiedział chłopak, wyglądając na zawstydzonego. - Niech nam pan wybaczy najście. Ja nazywam się Cabba, a to jest Caulifla. Jesteśmy Sayianami z Szóstego Wszechświata.

Bardock już wogule niczego nie rozumiał. Co? Gdzie? Jak? Jaki Szósty Wszechświat? Ile musiało się zmienić przez te czterdzieści cztery lata...

- Czy wie pan, gdzie znajdują się obecnie pan Goku i pan Vegeta? - zapytał Cabba, przerywając ciszę.

- Ja... - wydukał Bardock - ...wiem. Wrócą w odpowiednim czasie.

- Gdzie s... - próbowała Caulifla, nim Cabba zdążył zatkać jej usta.

- Panie Bardock, możemy tu na nich poczekać? - spytał chłopak, cały czas pozostając w zakłopotaniu.

- Jeśli chcecie - odpowiedział. - Potrwa to jednak chwilę. Wezmę chłopców i zobaczymy, na co was stać.

- Co? - zdziwili się oboje.

- Jeśli zamierzacie trenować z moim synem i Vegetą, to nie powinni dla was stanowić wyzwania ich synowie - rzekł, lekko się uśmiechając.

Lodowy kontynent, pod statkiem Friezy

Goku zamurowało. Co? Kolejni Sayianie? Skąd Frieza, do licha, ich wytrzasnął? Vegeta był równie zdziwiony. Po co Sayianie mieliby dalej współpracować z Friezą? Przecież go nienawidzili! Z tego, co sam wiedział, w jego armii nie było żadnych innych Sayian. Dlaczego więc ta dwójka się z nim sprzymierzyła?

- V-vegeta - wydyszał starszy, siwowłosy Sayianin. Paragus. - Nie wybaczę ci tego... To przez ciebie i twój mierny poziom mocy mój syn został uznany za dziwadło i wysłany na odludzie! Broly, na niego!

W tej chwili stojący dotąd cicho wysoki Sayianin rzucił się na Vegetę. Jednak księcia wogule to nie zaskoczyło. Sprawnie odskoczył, zanim pięść Brolyego zdążyła go dosięgnąć. Syn Paragusa wydał z siebie okropny ryk. Vegeta rozpoznał, że buzowała w nim teraz wściekłość. Ale czyja wściekłość? Otóż nie Brolyego. To była wściekłość jego ojca. Zawiść. Niechęć.

- Hm, tylko na tyle stać twojego syna? - spytał Frieza, z pogardą spoglądając na Paragusa.

- Oczywiście, że nie, lordzie Friezo! - odrzekł zmartwiony Sayianien. - Broly, nie zabawiaj się z nim! Pokaż, na co naprawdę cię stać!

Na odpowiedź syna Paragus nie musiał długo czekać. Broly zaczął oblewać Vegetę coraz to kolejnymi salwami ciosów. Książę Sayian już nie wytrzymywał. Potrzebował większej mocy. Zamienił się w Super Sayianina.

- A-ale... - wykrztusił Paragus.

- Co się stało? - spytał spokojnie Frieza. - Nigdy nie widziałeś formy Super Sayianina, panie Paragusie? Pan Broly nie potrafi się w nią przemienić?

Dragon Ball AS 1: Saga AureliusaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz