Rozdział 17: Ku chwale Boga Super Sayian! Giń potworze!

64 6 4
                                    

Freezer przełknął ślinę. Walka pozbawiła go resztek sił! A teraz? Teraz będzie musiał pokonać Boga Super Sayian! Przy normalnych możliwościach nie stanowiłoby to dla niego problemu, ale teraz...

Nie był w stanie walczyć...

- Frieza... - wymamrotał Bardock. Jego sylwetka była teraz dużo chudsza, a włosy przybrały ognistą barwę.

- Przeklęci... - wykrztusił przerażony Changeling.

Następnie Bardock zbliżył się do niego wolnym krokiem. Czas, by mu się odpłacił. Ma moc! Ma możliwości! Musi to wykorzystać!

Sayianin żwawym ruchem pięści uderzył Friezę prosto w twarz. Changeling padł momentalnie na trawę, krztusząc się strumieniami krwi. Ten atak już wystarczająco przekreślał jego szansę. Był słaby. Za słaby, by stanowić przeszkodę dla SSJ God. Po prostu za słaby! Ta myśl go dobijała. On, zdobywca galaktyk...

Za słaby...

- Giń, draniu! - krzyknął rozwścieczony Bardock. Frieza zasługiwał na łomot! I to nie jeden!

Changeling obrywał raz za razem. Sayianin bowiem posyłał w jego brzuch salwy ciosów, coraz bardziej wbijając go w ziemię. Frieza raz po raz wypluwał coraz to większe kałuże krwi. Uczucie bezsilności... A więc tak to smakuję!

Nagle Changeling poczuł, że Bardock przestał go atakować. Sayianin chwycił go za ogon i zaczął nim kręcić. Freezer marzył o śmierci. Odetchnąłby wtedy choć na chwilę! Frieza czuł się coraz gorzej. Kręcenie dookoła przyprawiało go o wrzody! Kiedy kręcił się już wystarczająco szybko, mężczyzna puścił go. Changeling poszybował wprost na skałę. Gdy wbił się w nią twarzą, poczuł gruchotanie szczęki. Bardock nie odpuszczał. Chwycił go za czaszkę i przejechał nim po całym bloku skalnym. Frieza nawet nie był w stanie myśleć. Jego głowa była w strzępach. Bóg Super Sayian... Był dla niego na tę chwilę zbyt dużym wyzwaniem...

- Poczuj to, Frieza! - krzyknął Bardock, po czym zaczął wyżynać Changelingiem wzgórze. Udało mu się przebić je na oścież.

Freezer nie był już w stanie mówić. Jego szczęka była doszczętnie zniszczona. Wydał więc z siebie jedynie cichy jęk, którego nie zrozumiałby nawet najlepszy tłumacz. Był wściekły. Ale bezsilny. Nie mógł nawet przeciwstawić się swojemu przeciwnikowi. Mógł tylko patrzeć na swoją zagładę. To było takie... frustrujące. Poniżające. Upokarzające.

Bardock czuł, że z każdym kolejnym uderzeniem zadanym Friezie rośnie w siłę. Jego moc... Nie był nawet w stanie jej poczuć. Nie była zwykła. Była... boska? Zacisnął mocniej pięść na twarzy Freezera. Czas zakończyć jego żywot. Tu i teraz!

Sayianin cisnął Changelingiem w środek jednego z pól ornych. Widział błaganie w jego oczach. Jednak nie dał się na nie zwieść. Frieza to czyste zło. Nie ma w nim nawet krztyny człowieczeństwa. Takie potwory jak on nie zasługują, by żyć. Jedyne, co im się należy, to śmierć.

- Giń, Frieza! - krzyknął. - Kame... - zaczął. Musiał się skupić. Tym razem nie może się pomylić. Musi powiedzieć wszystko zgodnie z formułą. - hame... - kontynuował. Teraz pozostała mu ostatnia sylaba. Ostatnia. Tylko jaka to była. Przez chwilę się zawahał. Musiał ją sobie przypomnieć. I to już! - ha!

Niebiesko-biała smuga ki wleciała wprost w przerażonego Freezera. Gdy uderzyła, wokół powstała olbrzymia chmura piachu. Gdy się przerzedziła, Bardock ujrzał Friezę. A raczej to, co z niego zostało. Wielką, paskudną kałużę krwi. Krwi Friezy. Sayianin odetchnął z ulgą. Udało się. Frieza nie żyję. Pomścił całą swoją rasę. I wszystkie inne zniszczone przez tego szaleńca! Wygrał! Teraz może już odpocząć! Jego boska forma zaczęła zanikać. Włosy powróciły do wcześniejszego ładu. Figura zyskała nieco masy. Dopiero teraz Sayianin odczuł, w jakim stanie był. Jego ciało potrzebowało odpoczynku jak jeszcze nigdy. Zemdlał.

Statek Bulmy

- Daleko jeszcze? - spytał znudzony Son Goku.

Bulma jedynie prychnęła w odpowiedzi. Sayianie i ich niecierpliwość! Kiedy oni się wreszcie nauczą cierpliwości? Od kąt Goku nauczył się teleportacji wszystkie podróże wydają się być zbyt... szybkie. Muszą znowu nauczyć się przemieszczać jak cywilizowani ludzie!

- Odpowiesz? - rzucił pogardliwie Vegeta. Miał już serdecznie dość humoru swojej żony.

- Właściwie, to jesteśmy już całkiem blisko - mruknęła pod nosem.

- Czemu wcześniej tego nie powiedziałaś? - krzyknął oszołomiony Goku. Bulma aż podskoczyła z zaskoczenia.

- Bo wiedziałam, jak zareagujesz! - prychnęła urażona.

Vegeta odetchnął zażenowany. Jego żona miała naprawdę dziwne podejście do świata! Jedynie zmarła żona Kakarotta była w jego mniemaniu dziwniejsza! Pragnął jak najszybciej dotrzeć do gór Paozu! Musi sprawdzić, co się tam stało!

- O m-mój... - wyjąknęła jego żona. Jej ton nie wskazywał na nic dobrego.

Vegeta zbliżył się do niej i wyjrzał przez przednią szybę statku. Zamarł. Wokół domu Goku panował popłoch. Wszystko było zniszczone. Z pól wydobywały się chmary pyłów, które były najpewniej skutkiem walki.

- T-to dlatego czuliśmy taką ki! - wykrztusił książę Sayian.

- Co się stało? - spytał zdezorientowany Son Goku, siedzący na tylnym fotelu.

Gdzieś w odmętach Ziemskich Zaświatów

Frieza się ocknął. Jednak nie znajdował się już w górach Paozu. Był na łące. Okropnie pięknej łące! Czuł się, jakby przeżywał swój najgorszy koszmar. Wokół roiło się od kolorowych kwiatków i roślinek. Znał to miejsce. Pamiętał. To jest...

Piekło...

Znowu tu trafił! Był uwięziony w tym samym kokonie, co kiedyś! To... okropne uczucie! Był uwięziony w swoim najobrzydliwszym śnie!

- Sayianie! - krzyknął ze złości. - Nienawidzę was! Nienawidzę! Nienawidzę... - wrzeszczał, zanim zrobił coś, czego nigdy nie odważył się zrobić...

Nigdy...

Zaczął płakać...

Przegrał. Musiał to przyznać. Teraz jedyne, co mu zostało, to płacz. Gorzkie łzy. Będzie już na zawsze tutaj uwięziony! Został pokonany! Nie oszuka kolejny raz śmierci! Umarł. Definitywnie. Ostatecznie.

Dragon Ball AS 1: Saga AureliusaHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin