Rozdział 34: Wyspa Gejzerów

24 5 0
                                    

Trunks spojrzał w stronę pobojowiska zrozpaczony. Jego ojciec... Jego tata... Nawet on nie dał sobie rady... Jak ten drań śmiał go tak potraktować? Chłopiec zawsze kierował się wskazówkami swego ojca. Przekuwał rozpacz w gniew. Tym razem jednak... To było zbyt wiele...

- Ha! - usłyszał.

Był to Goten. Właśnie przybrał formę God i z impetem ruszył na przeciwnika. Aurelius zerknął na niego beznamiętnie. Z łatwością uniknął ciosu.

- Źle się tu walczy - stwierdził odważnie. - Pozwólcie, że przeniose nas gdzie indziej...

Po tych słowach dwukrotnie pstryknął palcami. Wszyscy zniknęli...

Oślepił ich nieprzejrzysty blask, który jednak z każdą kolejną chwilą stawał się coraz rzadszy. Gdy w końcu ustąpił zauważyli, że znajdują się na jakimś pustkowiu. A dokładniej rzecz ujmując...

Na wyspie otoczonej gorącymi źródłami...

- Miejscowi nazwali to miejsce Wyspą Gejzerów - powiedział spokojnie bladolicy. - Jak wam się podoba?

Nikt mu nie odpowiedział.

- Bezczelni - prychnął pod nosem.

Wtem upadł na ziemię z łoskotem. W głowie mu zaszumiało. Co się...

Ten bachor...

Zerknął do tyłu. Tak. Ten cholerny bachor! Syn Sona! Goten! Gdy on nie był skupiony... Wymierzył w niego cios. I to jedynie w formie God! Aurelius przez chwilę zwątpił w swe możliwości. Przez chwilę. Później jego wiara i pycha wróciły.

Jak ten bachor śmiał...

- Kame... - zaczął chłopak. - hame... Ha!

Niebieska smuga wleciała w anioła niczym w mąkę. Kusz uniósł się wysoko, uniemożliwiając widoczność. Jednak gdy opadł...

- Co? Ale jak ty to...

- Słabe - zadrwił bladolicy, otrzepując kusz.

Goten zmobilizował w sobie więcej sił. Następnie ruszył na rywala z kopyta. Jednak jego starannie wymierzony cios został zauważony i zblokowany. Przeskoczył nad przeciwnikiem i posłał w jego plecy salwę malutkich kihon. Gdy skończył zauważył, że atak ten wywołał jedynie kilka zadrapań na plecach jego wroga. Spróbował zadać cios ponownie. I ponownie.

- Miernota - prychnął upadły anioł. - Kompletna miernota. Nie wiem już, czy chce mi się z wami w ogóle walczyć. Pokonałem wszystkich spośród was, którzy mogli się do mnie przybliżyć. Wy... Wy jesteście zwykłymi cherlakami...

- Co powiedziałeś? - wydarł się Bardock, wstając wściekły.

Nie... Nikt, a szczególnie w jego obecności nie będzie go obrażał! Nigdy! Ziemia wokół niego zaczynała drżeć. Kamienie podskakiwały niespokojnie. Jego ciało natomiast nieco... Schudło. Przybrał pozycję bojową. I krzyczał. W ten sposób wyzwalał z siebie energię. A potrzebował jej wiele...

Nikt... Nikt nie będzie obrażał przy nim Sayian....

Przemienił się...

Wreszcie mu się udało. Przybrał... Przybrał formę God.

O własnych siłach, bez niczyjej inwencji...

- O proszę... Miernotki próbują się bronić? - zaśmiał się bladolicy.

- Wal się! - zawył Bardock, znienacka wyprowadzając cios.

W tym momencie Aurelius utracił właśnie koło połowy swych zębów, w tym kły. Jednak... Nie przejął się tym zbytnio. Był aniołem. Takie drobne regeneracje nie stanowiły dla niego większego kłopotu.

Dragon Ball AS 1: Saga AureliusaWhere stories live. Discover now