Rozdział 29: Finisz! Ostatnia prosta!

35 5 2
                                    

Goten padł twarzą w Ziemię. Jego dziadek był dla niego godnym rywalem. Ich poziom mocy był... Zbliżony. Wstał ociężale. Czas, by dał siebie więcej! Zebrał w dobie moc. SSJ III... To było za mało, by go pokonać. Zmienił się więc w formę God!

- Nieźle - westchnął Bardock. - W pełni to opanowałeś.

- Jak widać - odparł.

- No cóż... Skoro ty sobie z tym poradziłeś, ja też powinienem... - powiedział stary Sayianin, zbierając w sobie energię.

Było to niezwykle trudne. I uciążliwe. Jak dotąd tylko raz tego dokonał. Jednak... To było za mało. Puki nie sięgał boskich poziomów, jego syn, wnuk... A nawet ten gówniarz Vegeta byli poza jego zasięgiem. Zebrał w sobie moc. Zaczął się drzeć. Krzyczeć. Czuł, jak powoli się przemieniał. Skupił się w sobie. Wytężył wszystkie siły. Jednak... To było za mało. Padł plackiem na ziemię. Zaklnął. Nawet Goten dał radę... A on? On nie! Nie zbliżał się nawet do potencjału swego wnuka! Który, na dodatek, był jedynie w połowie Sayianinem! Wstał. Jego moc była zbyt słaba. Jednak się nie poddał. Spróbował ponownie. I jeszcze raz! Za każdym razem jednak... Kończyło się to tak samo. Upadał. Bez sił i chęci.

- D-daj mi chwilę - wycharczał w końcu, odchodząc.

Wrócił do domu.

- Przejdę się po lesie! - krzyknął Goten w jego stronę,zwracając się w stronę boru.

Miał wiele czasu, by potrenować sobie w liściastym zaciszu. Jego dziadek nie wyglądał bowiem najlepiej. Tak na oko będzie musiał odpocząć z dzień, może dwa. Jego oko. Może i nie był lekarzem, lecz nauczył się tego i owego od Gohana. Biologia była mu dobrze znana. Znacznie lepiej, niż statystycznemu czternastolatkowi.

Udał się w głąb lasu. Miał nadzieję, że znajdzie tam jakieś wyzwanie. Potrzebował go. By się rozwinąć. Podczas tego treningu jedynym, który mógł to zrobić, był jego dziadek. Był słabszy. Natomiast gdyby chłopiec znalazł kogoś silniejszego od siebie... Wtedy mógłby osiągnąć więcej...

Wyżyna Shaika, nieopodal Gór Paozu

Trunks wykonał kolejny solidny atak. Jednak Cabba nie blefował. Rzeczywiście, miał trochę siły w barach! Fioletowowłosy przybrał pozycję obronną. Jego kontra się nie powiodła. Osunął się na kolana. Teraz to jego przeciwnik wyprowadzał cios. Nim zdążył wykonać paradę, oberwał lewym sierpowym pod skroń. Upadł bezwładnie na Ziemię, jednakże sprawnie podciągnął się na nogi. Może i nie był swym ojcem, jednak z Cabbą powinien sobie poradzić. Wyprowadził haka. Jednak starszy Sayianin rzwawo zdołał go uniknąć. Zaszedł go więc od tyłu i złapał w Nelsona. Jednak jego rywal zdołał się wyrwać z uścisku i szybkim podbródkowym powalił go na Ziemię. W jego szczęce aż strzeliło.

- Nic ci się nie stało? - spytał młodzieniec zmartwionym tonem.

- Jestem cały - odrzekł dzieciak, podnosząc się na klęczki. - Jednak nie jesteś takim cieniasem...

- Raz zdążyłeś już o tym zapomnieć...

- Tamtym razem miałeś fuksa - prychnął chłopak. - Tym jednak... Rzeczywiście udowodniłeś swą klasę. Muszę przyznać - nieźle ci poszło.

- Dojrzałe słowa jak na takiego berbecia...

- Ej! Nie zapominaj, że jestem nastolatkiem! - warknął oburzony chłopak.

- Wybacz - przeprosił.

- Dobra, w takim razie... Mogę na chwilę odsapnąć? - spytał młody, wstając powoli.

- Jasne - odparł Cabba, zaskoczony zachowaniem syna Vegety.

Trunks odszedł. Skierował się w stronę lasu. Chciał nieco odreagować. Przegrywał z Cabbą. Pięknie! Po prostu pięknie! I jak ma, z takimi wynikami, dogonić Gotena?

Dragon Ball AS 1: Saga AureliusaWhere stories live. Discover now