Rozdział 21: Sen

59 7 4
                                    

Sala tronowa pałacu mogła przyćmić swym blaskiem wielu. Ale nie jego. On był już do niej przyzwyczajony. Latami w niej przesiadywał. Stała się dla niego zwyczajną rutyną.

Sayianin po raz kolejny przeszedł wokół swego tronu. Miał włosy barwy nocnego nieba oraz karmazynowy płaszcz. Zarost na jego twarzy ograniczał się jedynie do krótko przystrzyżonej brody na policzkach, która silnie kontrastowała z jego dosadnymi wąsami. Nie był młody. Ale też i nie był stary. Jego wiek, z racji na Sayiańską długowieczność, trudno określić. Wiadomo jedynie, że na królewskim tronie zasiadał już co najmniej kilkanaście lat. Podrapał się nerwowo po głowie. Nie wiedział, co ma począć w zaistniałej sytuacji.

- Królu, niech się król nie przejmuję tym zbytnio... - próbował uspokoić go jeden z doradców.

- Co sugerujesz, Blouber? - prychnął z niezadowoleniem. - Mam być spokojny? Pozwól, że jeszcze raz przytoczę zaistniałą sytuację - olbrzymi obiekt pojawił się w mieście. A my wiemy o tym dopiero teraz! Gdzie była straż miejska? Kto miał dyżury z rana, co? Musimy wiedzieć wszystko o tym czymś! Coś, co nieznane, lubi płatać niemiłe figle!

- K-królu... - wymamrotał podwładny.

- Fruct - zaczął inny urzędnik, wysoki i wręcz niepokojąco chudy. - Blouber ma rację. Nie besztaj go za to. Stres w takiej chwili jedynie uniemożliwi ci odpowiedni ogląd na sytuację. A wiesz, jaki jest on ważny dla nas, przywódców.

- Eh... Przepraszam, Eypell - westchnął król Fruct. Szanował zdanie Eypella. W końcu nie na darmo mianował go swym kanclerzem! - Masz rację. Właściwy osąd to podstawa. Jeśli bym go nie miał, nie usiedział bym długo na tym tronie...

- Panie! - przerwał mu strażnik, wchodząc do komnaty. - Niezidentyfikowana istota, którą wcześniej mięliśmy za obiekt, została pokonana! Dokonali tego Sayianie sprowadzeni przez komandora Cabbe!

- Że niby co? - zdziwił się monarcha. Nowe wieści zupełnie go zszokowały. I uświadomiły, że jego strażnicy muszą zdawać mu częstsze raporty. - Jaka istota? Przecież ta cała skała... Eh... Wprowadźcie ich.

Żołdak skinął głową i pośpiesznie opuścił pomieszczenie. Król Sayian westchnął. To było za dużo jak na niego. Nigdy nie zetknął się z czymś podobnym. Żadna istota... Żadna istota nigdy nie ośmieliła się od tak, pojawić w centrum jego stolicy! Gdyby znał się na żartach, zaczął by się śmiać. Bo to, co się wydarzyło, było po prostu śmieszne! Nikt nigdy się nie ośmielił zrobić czegoś takiego!

Drzwi sali tronowej zaświszczały. Dwóch strażników rozwarło je, niemal wytrącając z zawiasów. Do komnaty wszedł najpierw Komandor Cabba, a tuż za nim kilku innych Sayian. Fructa zdziwiły ich gabaryty. A szczególnie trójki z nich. Byli oni wręcz nadprzeciętnie umięśnieni. Król był pewien. Zapewne jeden z nich był pogromcą bestii!

- Witaj, królu - mówił Cabba, skłaniając się nisko. - Oto nasi goście z Siódmego Wszechświata...

- Tą rozbójniczkę też do nich zaliczasz? - westchnął Fruct, znudzony.

- A, n-no właśnie - starał się wytłumaczyć młodzieniec. - Caulifla pomogła mi przy ich ściągnięciu tutaj! Także zasługuje na uznanie. Miała w tym nie mniejszy udział niż ja...

- Powiedzmy, że wierzę - odparł król. - A teraz przedstaw mi tego z nich, który zdołał pokonać naszego niezidentyfikowanego gościa!

Cabba posłusznie wykonał polecenie, wypuszczając Gotena przed szereg. Fruct myślał przez chwilę, że oczy wystrzelą mu z orbit. To był ten, który ocalił im skórę? Ten dzieciak? Jak on niby tego dokonał? Jakim cudem? Przecież jest od niego dwa razy mniejszy?

Dragon Ball AS 1: Saga AureliusaWhere stories live. Discover now