Rozdział 29

439 36 0
                                    

Zdusiła w sobie jęk, w głowie raz po raz powtarzając sobie, że przecież kula w ramieniu to nic strasznego. Wcale, a wcale jej nie bolało...

Przeklęła pod nosem, próbując wycelować w podporucznika i zatrzymać go przed dalszym wydawaniem rozkazów. Zapomniała jednak o kilku małych faktach - była ranna, a nawet w pełni sprawności nie mogła go pokonać.

Z tępym hukiem wylądowała na ziemi, dostając od niego z broni w twarz. Chyba żyła jeszcze tylko dlatego, że Johanes uwielbiał pastwić się nad swoimi ofiarami.

Burknęła do niego jakąś niezidentyfikowaną pogróżkę, kiedy mocno kopnął ją w rękę, wytrącając przy tym jej jedyny naładowany pistolet. Cicho zaskomlała, kiedy dostała także w głowę.

Myślała, że nie da rady z powrotem wstać z wilgotnej trawy, ale jeden z Nadnaturalnych z całej siły zrzucił z niej podporucznika i prędko podał jej rękę.

Przez moment nie wiedziała, czy ten gest czasem jej się nie śnił. Mężczyzna cicho na nią warknął, więc szybko przyjęła jego pomoc i wstała na równe nogi.

- Uważaj na siebie. Harry nas zabije - burknął, sceptycznie oglądając jej ranę. - Na razie idź z kobietami...

- Nie gadaj, tylko atakuj - odparła poważnie, wyciągając drugą broń z kieszeni bluzy. - Dzięki.

Nie zamierzała tak po prostu się poddawać. Znając na pamięć całe wyposażenie Mundurowych, podbiegła do jednego z martwych, jednocześnie unikając lecących w nią kul. Miała wrażenie, że Nadnaturalni starają się bardziej ją osłaniać, więc miała czas na szarpanie się z kaburą przy pasie zmarłego. Szybko wbiła sobie igłę w rękę, na moment skutecznie zapominając o bólu i uszkodzonych mięśniach.

Miała do dyspozycji tylko jedną rękę, ale to przecież wystarczało, by naciskać spust. Kryjąc się za drzewami i pomniejszymi budynkami, nie dopuszczała ludzkich żołnierzy do jakiegokolwiek Nadnaturalnego. Kątem oka widziała samotnie walczącą Rinę, więc celowo się do niej zbliżyła.

Dopadając kolejne ciało, wzięła w ręce jeden z granatów dymnych, rzucając nim prosto w nadbiegających Mundurowych.

- Harper... Will już wraca - sapnęła zmęczona Nadnaturalna. - Nie wiedzą, że...

Kapral nie trzeba było dwa razy powtarzać. Na moment ignorując lecące na ślepo strzały, wystrzeliła w górę czerwoną flarę. Choć nie miała pojęcia, jak daleko znajdował się cały oddział Nacji, po prostu czuła, że Harry był już blisko. I miała nadzieję, że oprócz swojego wrodzonego talentu wyczuwania niebezpieczeństwa, jej sygnał sprawi, że zjawi się o wiele szybciej.

Swojej rannej ręki praktycznie już nie czuła, ale było to dla niej bardziej korzystne. Nie zwracała na nią uwagi, co pozwalało jej na wykonywanie nawet najbardziej skomplikowanych ruchów, bez żadnego zająknięcia. Ogarniając wzrokiem całą toczącą się walkę, najbardziej skupiała się nad ochronieniem Riny. Brunetka tak naprawdę nie powinna się tu znajdować, a jednak wzięła na siebie odpowiedzialność wybranki przywódczyni stada.

- Z dziewczynami w porządku? - spytała pospiesznie Harper, w chwili wytchnienia rozglądając się w poszukiwaniu schronów. Nie potrafiła ich znaleźć, a co za tym szło, zapewne jej dawni znajomi również.

- Tak. Jedynie Claire się trochę poobijała, ale nic jej nie będzie. - Tak mówiła, a jednak Carl i tak z całą pewnością wpadnie w szał na widok guza na jej czole. Już o Harrym nie wspominając...

Harper nie odpoczywała. Kiedy uporała się z kilkoma Mundurowymi, którzy mieli bezpośrednio ją schwytać, od razu ruszyła na głównego sprawcę całego zamieszania. Od bardzo dawna nienawidziła podporucznika, a domyśliła się, że Jack zginął właśnie z jego winy... Zamiast działać ostrożnie, zbyt prędko posłała w jego stronę dwa niecelne strzały.

Nacja III: Ostateczne StarcieWhere stories live. Discover now