Rozdział 3

493 38 2
                                    

Naprawdę miał ochotę pluć sobie w brodę, że zdecydował się na takie upokorzenie. Jego męska duma już dawno poszła się jebać, skoro dawał się lać nic nieznaczącym ludziom. Co prawda nadal grał na czas i jedyne, co im zdradził, to jego własne imię, ale samo zadowolenie Mundurowych działało mu na nerwy.

Był karmiony tak jak wcześniej i z coraz większą odrazą gryzł mięso ze spożywczaka. Było zimne i już dawno nieżywe - w jaki sposób miało mu to smakować? Surowe mięso bez żadnej krwi cieknącej przez palce, żadnej kości do przegryzienia... Czuł się, jakby jadł jakąś marną karmę dla kotów, których ludzie zwykli trzymać w swoich domach. Osobiście sobie tego nie wyobrażał - jakim prawem jakiś futrzak miał zajmować jego teren?

Westchnął, zastanawiając się nad tym, jak powinien dalej to rozegrać. Owszem, niby jego priorytetem było połączenie się z powrotem ze swoimi, ale jak miał to osiągnąć, skoro praktycznie ciągle był w podziemiach, a sala przesłuchań była bardzo dobrze pilnowana? Nie był aż tak głupi, by grzebać przy swojej bransolecie na oczach pięciu Mundurowych.

Nie trzeba było się nawet domyślać, że co dzień jego ciało zdobiły kolejne rany i siniaki. Był Nacją, praktycznie w jeden wieczór potrafił to wszystko wyleczyć, ale skoro robił to raz po raz, jego siły powoli słabły. Może i jego oprawcy byli ludźmi, ale udając takiego słabego, rzeczywiście się takim czuł.

Mimochodem zerknął na ranę w brzuchu, która w ciągu tych kilku dni nie zdołała porządnie się zasklepić. Wszystko było winą tego marnego podporucznika, który kazał walić właśnie w tamto miejsce.

Ile minęło już dni? Naprawdę nie miał pojęcia, skoro w podziemiach okna raczej nie występują. Do sali przesłuchań przychodził o różnych porach dnia, tak naprawdę nie wiedząc, ile rzeczywiście tam siedział. I owszem, mógłby w jakiś sposób to wyczuć poprzez swoje instynkty, ale zwyczajnie nie miał na to ochoty ani siły.

Z warknięciem podniósł głowę, ponownie widząc dwóch znanych sobie Mundurowych. Znowu się zaczynało.

***

- Przywódca Osady - mruknął podporucznik Johanes, już szczerze znudzony tą dziecinadą.

Gdy Harry znów nie zamierzał choćby na niego spojrzeć, nakazał swoim osiłkom na kolejne uderzenie. Nadnaturalny nawet nie jęknął, ale mężczyźnie i tak sprawiło to wielką satysfakcję.

- Jeszcze raz. - Wzruszył ramionami, mogąc oglądać takie widoki godzinami. Przecież było to takie satysfakcjonujące...

Harry mimowolnie stęknął, kiedy znów poczuł metaliczny smak krwi na wardze. Że też musieli męczyć jego przystojną twarz!

Podporucznik zamyślił się na chwilę, myśląc nad wszystkimi za i przeciw swojemu małemu planowi. Owszem, miał okazję odegrać się na swoim więźniu i pewnemu żołnierzowi, który ciągle mu podpadał, ale... Nie, przecież on zawsze miał świetnie pomysły. Nad czym on się jeszcze zastanawiał?

- Od jutra zajmie się nim kapral Cooper - oznajmił poważnie, już w tamtym momencie wyobrażając sobie, jak popija wino, oglądając całe to widowisko. - Przenieście go jutro.

- Ale... Że z więzienia?

- A skąd, przygłupie?

Dwójka Mundurowych spojrzała na siebie sugestywnie. Było to więcej niż irracjonalne posunięcie.

- Czy kapitan wyraził zgodę?

- W dupie mam jego decyzje. Ignorujecie mój rozkaz?

Żołnierze zaprzeczyli, następnie posłusznie salutując. Choć Harry nie miał pojęcia, o co mogło im chodzić, nie spodziewał się niczego dobrego.

Nacja III: Ostateczne StarcieWhere stories live. Discover now