Rozdział 4

490 37 2
                                    

"Gramy w jednej drużynie." 

Fajnie, tylko co to do cholery znaczyło? Jak mogli być po tej samej stronie, skoro on był więzionym tu Nadnaturalnym, a ona Mundurową? Kij z tym, że zaplanował już z nią co najmniej piątkę dzieci i wybrał dom w Osadzie - nie jego przeznaczenie było teraz ważne. Chciał pytać, jednak uparcie milczała i udawała, że go nie widzi.

Musiał przyznać, że zimna kawa nie należała do jego ulubionych napoi, nie dziwił się więc, że się jej pozbyła. Przynajmniej skorzystał, skoro gardło niemalże paliło z suchości. Żałował, że połowa rozlała się, kiedy kubek szurał po podłodze... Kwestia pragnienia zażegnana, ale co z jego dalszym losem? Choć nie chciał tego przed sobą przyznać, czuł, że trochę się obawiał. Zarówno swojej przeznaczonej, jak i swojej przyszłości. I nie chodziło tu tylko o to, że w jakiś sposób czuł do niej popęd - przypomnijmy sobie, gdzie aktualnie się znajdował.

Westchnął ciężko, odstawiając czarny kubek na podłogę. Czarny kubek z czarną kawą, czarnowłosej dziewczyny ubranej na czarno. Matko... Czy ona w ogóle nie znała kolorów? A może dopasowywała swoje otoczenie do włosów i koloru munduru? Miała spódnicę. Dość krótką, zamszową i opinającą jej nogi. Cholera... Samo wyobrażanie sobie seksu z nią było dla Harry'ego bardzo pobudzające i przerażające zarazem. A ona siedziała przecież na krześle - nie widział zbyt wiele.

I te cycki, boże... Naprawdę żałował, że miała, czym oddychać. W tamtym momencie wręcz cierpiał katusze, kiedy musiał (wcale nie musiał) oglądać je ze swojego miejsca. Miseczka C - jak nic był tego pewien.

Nie zapanował nad tym, że głośno zaburczało mu w brzuchu. Harper drgnęła, jakby zupełnie się tego nie spodziewała, a następnie odwróciła się do niego przodem.

Czuł się nieco niekomfortowo, kiedy tak po prostu lustrowała go wzrokiem, kiedy był już podniecony. Cholera jasna, czy to zbliżająca się pełnia? Wydymałby ją, gdyby tylko mógł!

Chyba dostrzegła to w jego spojrzeniu, bo kpiąco uniosła brew. Zamiast się zawstydzić, przybrał na twarz zadziorny uśmiech.

- Jak palniesz coś o tym, że byś mnie schrupał, to się z tobą policzę, panie czaruś - mruknęła, zaraz po tym wychodząc z gabinetu. I zostawiając drzwi otwarte.

Wchodzące do środka powietrze przyniosło mu także powiew zdrowego rozsądku. Dobra, ta kobieta najprawdopodobniej była jego przeznaczoną i w przyszłości zabierze ją do Osady, ale musiał się wreszcie opanować. Jego priorytetem było przecież połączenie się ze swoimi i przekazywanie im informacji. Bawił się w szpiega, a nie w partnera!

No właśnie... Bransoleta. W chwili, gdy na nią spojrzał, prawie zerwał się na równe nogi, widząc kilka kresek zasięgu. Działała! Mógł zadzwonić do Williama i wysłać mu dokładną lokalizację! Zanim z zaślepiającą radością zaczął cokolwiek robić, powoli odłożył rękę na podłogę. Nie, ta cała kapral Cooper zaraz do niego wróci - po prostu czuł, że to nie jest ani trochę odpowiedni moment. Zresztą nie wiedział nawet, czy nie obserwują go kamery.

Rozglądnął się jeszcze raz po stosunkowo małym pomieszczeniu, szukając czegokolwiek podejrzanego. Jedyne, co rozbudzało jego myśli, była ta cała rozwalona kanapa, o której oparcie się opierał. Reszta walała się gdzieś w rogu. Żadnego światełka, ani obiektywu nie dostrzegł - jedyną elektroniką okazał się tylko laptop dziewczyny.

Całe szczęście miał na sobie jakiś biały sweter, w który Mundurowi siłą go wcisnęli, bo nie zdołałby ukryć świecącego zegarka na czas. Przy tej kobiecie czuł się naprawdę zagubiony, ale zwalał to na tą głupią więź, która postanowiła ukazać się w najgorszym momencie.

Nacja III: Ostateczne StarcieWhere stories live. Discover now