Rozdział 26

425 26 1
                                    

Przejście z jednej bazy do drugiej nie było dla nich większym problemem. Tak naprawdę największą trudnością było omijanie ataków na cywili, bo niektórzy aż się o to prosili, wychodząc im naprzeciw z nożami, kijami i innymi bezsensownymi broniami. Już od samego początku ustalili jedno - żadnego zwykłego człowieka na koncie. Chodziło im przecież tylko o to, by zniszczyć całą propagandę i siły mundurowe.

Sprawnie pozbyli się ryzyka, tylko lekko obijając ludzkim mężczyznom twarze i po prostu przechodząc dalej. Ulice w większości były już wyludnione i tylko czasami spotykali na nich jakiegoś zbłąkanego człowieczka. Oczywiście pozwalali mu wtedy uciec.

- Myślisz, że daleko jeszcze do stolicy? - spytał Marcus, nieco zbliżając się do Harry'ego.

Był jednym z Nadnaturalnych, z którymi utrzymywał głębszy kontakt. Co prawda Marcus nie był jego przyjacielem, ale dość często zdarzało im się pogawędzić przy kieliszku. Przynajmniej za czasów pokoju.

- Strzelam, że co najmniej dwie bazy - mruknął w odpowiedzi. - A przynajmniej tak pokazują mapy.

- Myślisz, że mogą być nieprawdziwe?

- Każda się od siebie różni choć odrobinę. Całkiem niezła taktyka jak na ludzi.

Marcus wzruszył ramionami. Niezbyt lubił walkę i nie uśmiechało mu się długie przebywanie na polu bitwy. Nie miał co prawda żadnej wybranki ani partnerki na oku, ale zdecydowanie wolał po prostu uwalić się na swojej kanapie w mieszkaniu. Z toną niezdrowego jedzenia, o tak...

- Wyczuwam kolejne oddziały. Pilnujcie się! - krzyknął Will i praktycznie już po krótkiej chwili każdy był gotowy do walki.

Rzeczywiście następni Mundurowi chcieli zatrzymać ich z dala od stolicy. Tym razem było naprawdę ciężko, by wygrać bez poniesienia większych strat. Ludzie co prawda nie zaskoczyli ich swoją nową bronią, ale tym razem wykorzystali ją bardzo skutecznie.

Całe pole bitwy pogrążyło się w gryzącym dymie, co utrudniało im unikanie srebrnych kul. Gdy wreszcie jakoś siebie z tym poradzili, oberwali czymś jeszcze innym - najwyraźniej był to pył otrzymywany z cząsteczek krwi Enmy Shirley, która zdawała się posiadać jakieś nieprzewidywalne właściwości. Nadnaturalnych momentalnie opanowała bardzo mocna senność i tylko garstka zdołała utrzymać się na nogach.

Był to pierwszy raz, kiedy musieli na jakiś czas się wycofać. Ale tak naprawdę pierwszy i ostatni.

***

Harper wzięła w ręce kolejny kubek i znów prawie wyślizgnął się jej on z ręki. Była wściekła na siebie, że nawet podczas zwykłego mycia naczyń nie potrafiła za nic się skupić. Wszystko przez to, że zaczęły ogarniać ją wątpliwości. Po pierwsze i najważniejsze, nie miała pojęcia, co przyniesie jej ucieczka z Osady. Dobra, mogła jakoś zmienić tożsamość i miejsce zamieszkania, korzystając ze swoich kontaktów, ale czy naprawdę tego chciała?

Zresztą jaki sens miało uciekanie wprost w kierunku rozgrywającej się wojny? Nic nie mogła zrobić. Całymi dniami piła kawę i z dziwnie bojowym nastawieniem szła spędzać czas wraz z Riną i jej przyjaciółkami. To wcale nie tak, że jakoś bardzo tego łaknęła - po prostu potrafiła wyczuć, że dziewczyny czują się bardzo niepewnie bez swoich wybranków, a jej opinie na temat walk w jakiś sposób je uspokajały.

Nie mówiła im, że wielu mogło bardzo na tym ucierpieć. Wskazywała zalety walki Nadnaturalnych i ich anatomicznych broni, jednak o wiele rzadziej wspominała o tym, że to czyni ich bardziej narażonymi na wszelkiego rodzaju broń palną. Owszem, Nacja była o kilkanaście poziomów wyżej niż ludzie, ale nie gwarantowało im to przecież zwycięstwa.

Nacja III: Ostateczne StarcieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz