Rozdział 24

452 30 2
                                    

Z lekkim niepokojem przyglądała się przygotowaniom. Nadnaturalni nie byli aż tak zacofani, jak czasami uważała. Zdołali wyhandlować u swoich ludzi-szpiegów jeszcze więcej palnej broni, trochę ochronnych kamizelek, kasków oraz zaopatrzenia potrzebnego w walce. Nie była tym faktem jakoś bardzo zdziwiona - sama kilka razy wysyłała do nich zaufanych ludzi, którzy godzili się sprzedawać swoje produkty również na terenie Nacji.

Niekomfortowo czuła się jednak, kiedy doskonale wiedziała, co rozpocznie się za kilka godzin. Już od jakiegoś czasu znała termin pierwszego ruchu Nacji, ale dopiero w tym samym dniu to do niej dotarło.

- Powinnaś jeszcze leżeć w łóżku - zauważył Harry, kładąc jej lekką kurtkę na ramionach. Mimo, że był już lipiec, poranek okazał się chłodny.

Słońce nawet nie wychyliło się zza horyzontu, ale i tak był to najlepszy czas na ostatnie szlify zarówno ładowania całego zaopatrzenia, jak i taktyki. Harper nie wiedziała, jakie William miał plany. Przez kilka ostatnich, jeszcze spokojnych dni, nie zdołała dowiedzieć się niczego więcej oprócz głównego celu Nadnaturalnych. Harry stronił w tłumaczeniach, skoro i tak był przekonany, że jego wybranka nie będzie w żaden sposób uczestniczyć w bitwie.

Co prawda nagonka na nią jeszcze się nie skończyła, ale nie sądził, by podporucznik Johanes fatygował się do Osady tylko po to, by zrobić jej krzywdę. Z jednej strony nie puściłby ją w bój właśnie z tego powodu, a z drugiej i tak by tego nie zrobił, skoro była jego cenną partnerką.

- Nadal jesteście pewni wygranej? - spytała mimowolnie, oglądając Douga ściskającego przy sobie Debby.

- Jesteśmy - odparł poważnie.

- A te wszystkie...?

- Jesteśmy - powtórzył o wiele pewniej, nawet nie dając jej dokończyć zdania. - Wygramy to, skarbie. A kiedy wrócę... na dobre uczynię cię swoją.

Głośno przełknęła ślinę, będąc więcej niż przekonana, że właśnie tak będzie. Harry dawał jej czas do zakończenia wojny, choć tak naprawdę nie wiedział, czy w ogóle to nastąpi. A co, jeśli nigdy nie zdecyduje się z nim być? Zaraz... Czemu w ogóle rozważała taką opcję?

Chociaż czasami naprawdę mocno ją wkurzał, miała wrażenie, że oferował jej o wiele więcej ciepła niż jej matka czy Connor. Wizja ucieczki nieco jej się zaćmiła, ale już postanowiła - trzeba było tylko doczekać momentu, w którym jej wybranek będzie bardzo daleko od Osady.

- Pomyślałaś o czymś nieprzyjemnym - stwierdził, wykrzywiając wargi w grymasie.

- Wyczułeś to? - spytała, niewinnie opatulając się jego kurtką.

- Uznam, że tego nie było - mruknął, lekko obejmując ją ramieniem. - Nic nie powinno się dziać, ale uważaj na siebie.

Wyjątkowo nie próbowała się wyrywać, traktując jego gest jako nieuniknione pożegnanie.

- Ty również.

Zamiast odpowiedzieć, na krótko musnął jej usta swoimi i uśmiechnął się zadziornie.

Gdy tylko wsiadł do terenówki, wróciła do domu.

***

Dotarcie do krańca lasu nie zajęło im zbyt wiele czasu. Byli szybcy, choć starali się oszczędzać siły. Mieli około dwustu zdolnych do walki mężczyzn, kilka terenówek po brzegi wyładowanych ludzką bronią oraz swoje własne kły i pazury. A co najważniejsze - byli więcej niż zdeterminowani, by zakończyć to raz na zawsze.

Ale nie przewidzieli, że urazy chowanej przez lata nie da się zakończyć w kilkanaście dni.

Nikt nie pilnował granicy, co zdecydowanie ułatwiło Nacji przejście dalej. Nie musieli się nawet starać, by dotrzeć do pierwszego celu - niedawnej wioski Claire, w której znajdował się teraz punkt kontrolny Mundurowych. Carl nie miał racji co do wybicia wszystkich mieszkańców - sporo od tamtej pory służyło ludzkiemu wojsku. Doskonałym tego przykładem był Basil, który wspiął się po szczeblach kariery, docierając do stanowiska młodszego kaprala.

Nacja III: Ostateczne StarcieWhere stories live. Discover now