Rozdział 17

487 40 1
                                    

Naprawdę dziwił się samemu sobie, że dał się wyciągnąć na kolację u Willa, zamiast siedzieć przy Harper. Może to dlatego, że oczekiwał na jej wybudzenie już trzeci dzień i nadal nie dawała mu żadnego znaku?

W chwili słabości podpytał Douga, jak dokładnie było z Debby. Oczywiście pamiętał, że to on niósł ją do kliniki Andersonów, ale późniejszych szczegółów za nic nie mógł sobie przypomnieć.

- Spała jakiś czas, ale chyba krócej niż twoja - odparł wtedy Nadnaturalny, jak gdyby nigdy nic opierając się o ścianę. - A potem była obrażona i nieufna przez kilka dni. Chyba pamiętasz?

- Ciężko było ją do siebie przekonać, prawda?

- No ba, gamoniu.

Skoro Doug miał pewne problemy, Harry nie chciał sobie nawet wyobrażać rozmowy z Harper. Pokazała mu już, jak potrafiła się wściekać i nie chciał, by to wszystko się powtórzyło. W szczególności, że z początku mogła mieć problemy z poruszaniem się.

Ciągle wmawiał sobie, że przecież wszystko było w porządku - jego wybranka zaraz się przebudzi... trochę się pomęczy... trochę się na niego powścieka... Kurwa, nic nie było w porządku!

A on, zamiast siedzieć obok niej i doglądać jej stanu, niemrawo jadł sobie kolację u Willa. Momentalnie schował twarz w dłoniach.

- Czyżby nasz hulaka i prostak wreszcie zrozumiał, co to prawdziwa miłość? - rzuciła z przekąsem Gloria, celowo używając na niego tych samych określeń, co pani Taylor.

- Nie dziwię mu się, że się martwi - rzuciła Rina, na czas uciszając swojego nadpobudliwego syna, zanim zdążył powiedzieć coś poważnego tym swoim piskliwym głosikiem.

- Wszystko będzie dobrze, Harry - mruknęła Debby, jakby celowo dopychając więcej jedzenia do ust.

- Niestety to nie takie proste, Deborah - odparł Doug z pełną powagą. - Naszym zmartwieniem nie jest tylko i wyłącznie stan Harper Cooper.

- Zgodnie z jej słowami i naszymi przypuszczeniami zbliża się wojna - dodał William, przytulając małego Marcela do torsu.

***

Harry, mimo swojego dość słabego stanu, zdołał opowiedzieć im o wszystkim. Nie było tego dużo, skoro wiele rzeczy przekazał już wcześniej przez bransoletę.

Nie znali daty wybuchu wojny, ale wiadomym było, że w gruncie rzeczy to oni o niej zdecydują. Ludzie chcieli, by wychylili się ze swoich bezpiecznych granic? Proszę bardzo, i tak chcieli wreszcie to zakończyć.

Tylko co miało stać się potem? Nie znali ich rządu i tak naprawdę nie wiedzieli, gdzie w niego uderzyć. Zresztą... Nawet gdyby im się udało, jak niewinni cywile mieliby się pozbierać? Atakując, zrzucą na siebie ciężar winy, a to wcale nie pomoże w zażegnaniu dalszych konfliktów.

Czy najrozsądniej nie było po prostu jakoś się dogadać? Nacja i tak żyła w pewnych ograniczeniach i praktycznie w ogóle nie interesowała się ludźmi. Dlaczego mieli płacić za bronienie się przed nimi kilkadziesiąt lat temu?

Harry nie wiedział i tak naprawdę nie zależało mu na tym, żeby się dowiedzieć. Złapał chłodną dłoń Harper w swoją i po cichu się z nią przywitał.

- Cześć, ślicznotko.

Bardzo uważnie zlustrował ją wzrokiem i po chwili wahania dokładniej nakrył ją kołdrą. W pomieszczeniu było ciepło, ale i tak miał wrażenie, że musi to zrobić.

- Nie sądzisz, że to najwyższy czas, by dać mi w pysk? - rzucił szeptem. - Wiem, że znienawidzisz mnie za to, co powiem, ale naprawdę będzie ci ze mną dobrze...

Nacja III: Ostateczne StarcieWhere stories live. Discover now