Rozdział 27

439 31 1
                                    

O ile samo wtargnięcie do stolicy było w miarę łatwym zadaniem, główna baza była strzeżona o wiele lepiej. Nadnaturalnym dość sporo krwi napsuły nowoczesne systemy obronne, którym nijak mogli się sprzeciwić. Syreny wyły praktycznie na całe miasto, a oni z trudem unikali pola rażenia największego działa, jakie w życiu widzieli.

Prawdziwym ułatwieniem okazało się nieuniknione wyczerpanie amunicji, przez co Mundurowi musieli wystąpić do walki już samodzielnie. Mimo swoich specjalnych środków antynacyjnych, wiedzieli, że nie mają szans na szybką wygraną. Jednak walczyli do ostatniego tchu, do ostatniej kropli krwi, która rozlała się na bruku.

Zadowoleni z siebie Nadnaturalni, dumnie weszli do środka, od razu wyczuwając przy sobie czyjąś obecność.

I nie był to tylko poszukiwany przez nich podporucznik Johanes.

***

- Cole... - westchnęła Rina, ponownie odciągając swojego syna od niezbyt pozytywnie nastawionej Harper.

Wystarczyło, że tylko weszła do salonu wraz z Debby, a sześciolatek rzucił się na nią z kolejną zabawką w kształcie dinozaura. Wymieniał jego nazwę kilkadziesiąt razy, a i tak nie mogła jej spamiętać.

- Przepraszam, że tak cię męczy - wyszeptała Nadnaturalna, gdy Cole wreszcie zajął się sobą. - Bardzo cię lubi.

Harper wzruszyła tylko ramionami. Nie uśmiechała jej się miłość jakiegoś tam dzieciaka, która wzięła się tak naprawdę znikąd. Czym bardziej nie rozumiała jego dziwnej dziecięcej ufności, skoro prawie w ogóle jej nie znał. Miała jakąś interesującą krew czy coś? Skąd miała wiedzieć, jak widzą (czują) ją Nadnaturalni?

Ściągnęła buty w przedpokoju i od razu ruszyła do kuchni, by uniknąć niepotrzebnych, babskich rozmów z innymi kobietami. Gadatliwa Gloria była chyba lepszą opcją, niż niszcząca wszystko Debby. Harper naprawdę średnio ją lubiła...

- Dzień dobry, panno Harper. - W Glorii wkurzały ją jedynie niektóre odzywki.

- Dobry - odparła, z westchnięciem siadając przy blacie.

- Kawa, czy chwila spokoju?

- Spokój.

Bynajmniej starsza gosposia rozumiała jej specyficzne potrzeby. Wbrew wcześniejszej odpowiedzi, kawę też dostała pod nos. Wraz z kolejnymi słodkimi bułeczkami.

Dopiero po chwili wzięła jedną w dłoń i niepewnie odgryzła kawałek. Jak zwykle dostała coś dobrego na śniadanie, więc nie narzekała. Ale i tak trochę źle się czuła, nagle zmieniając swoje poranne nawyki i jedząc o poranku, jak zwykli (nie)ludzie.

Jej moment ciszy nie trwał wcale zbyt długo. Oczywiście Cole szybko zorientował się, że nie ma koło niego ulubionej cioci i jednym pociągnięciem ręki zmusił ją do przejścia do salonu. Naprawdę dziwnie czuła się z faktem, że to małe, nadnaturalne dziecko mogłoby ją przewrócić, jeśli tylko by chciało. Różnica sił pomiędzy dziećmi obu gatunków była tak ogromna, że nie potrafiła nawet sobie jej wyobrazić.

- Triceratops nas oczekuje, generale - oznajmił poważnie, usadawiając się na dywanie w kącie pokoju. Z niewiadomych powodów uznał ją za tę bardzo ważną jednostkę, tak po prostu.

- Byłam kapralką, nie generałem - odparła, z lekką niechęcią odsuwając się od gąszcza zabawek.

Rina od razu zauważyła jej napiętą minę, więc jakimś cudem odciągnęła syna od konieczności zabawy właśnie z nią. Gdy miała już względnie zapewnioną nietykalność, zajęła miejsce przy Claire, która z lekkim uśmiechem się z nią przywitała.

Nacja III: Ostateczne StarcieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz