Rozdział 25

450 33 2
                                    

- Jesteś pewna, że nie chcesz z nami zagrać? - spytała niepewnie Debby, a reszta kobiet z towarzystwa posłała Harper zachęcające spojrzenia.

Pokręciła głową. Tak naprawdę wolałaby wrócić do domu Harry'ego i spędzić choć kilka godzin w samotności. Z niewiadomych powodów, zawsze z samego rana przychodziła do niej Rina i tonem miłym, ale jednocześnie nieznoszącym sprzeciwu, zapraszała ją do siebie.

Nie chciała w żaden sposób zbliżać się do trójki przyjaciółek, dwójki dzieci jednej z nich oraz gosposi. Atmosfera pomiędzy nimi była tak przyjemna, że aż robiło jej się niedobrze... A może to za sprawą tego, że nigdy tak naprawdę nie miała żadnych przyjaciółek?

Jakby nie patrzeć, w szkole od zawsze wiedziała, że wstąpi do wojska. Zamiast skupiać się na swojej fryzurze, ubraniach, czy tipsach do samej ziemi, ubierała się jak chłopczyca i nie okazywała zainteresowania żadną głębszą przyjaźnią. Można było więc powiedzieć, że skończyła w taki sposób na własne życzenie.

Z trudem musiała przyznać, że zazdrościła Debby, Claire i Rinie tak silnej koleżeńskiej więzi. Czym bardziej niekomfortowo czuła się w ich towarzystwie, skoro nie należała do ich grona. I w sumie tak naprawdę nie zamierzała.

- No dawaj, Harper - zachęciła Rina, uśmiechając się do niej lekko niepewnie.

Nie było wątpliwości, że budziła w kobietach nutkę niepewności i strachu. Nie dziwiła im się - miały do czynienia z byłą Mundurową, która z początku tak naprawdę nie wykazywała żadnych chęci rozejmu.

- Pokaż, co potrafisz - dopowiedział Cole bardzo poważnym głosem. - Jeśli ze mną wygrasz, dostaniesz odznakę diplodoka.

Nie miała pojęcia, co oznaczało to słowo na D, ale jedno wzbudziło jej zainteresowanie - młody Nadnaturalny miał odwrócone karty i było ich zdecydowanie mniej, niż powinno być. Nie mogąc znieść tylu spojrzeń na raz, z westchnięciem usiadła obok Riny, a Cole wgramolił się jej na kolana.

Bała się ruszyć choćby o kilka centymetrów, nigdy, ale to przenigdy nie mając kontaktu z dzieckiem. Sześciolatek był już co prawda rozumny i mogła kazać mu spadać, ale jakoś się na to nie przemogła. Po pierwsze, bała się, że wyrządzi mu krzywdę, a po drugie... Całkiem przyjemnie ogrzewał jej lekko chłodne kolana. Był lipiec, co prawda, jednak klimatyzacja w domu robiła swoje.

W ciszy przyjęła porcję kart, ale i tak nie miała pojęcia, w co grali. Spojrzała na Rinę pytająco, a kobieta z łatwością wytłumaczyła jej zasady.

Przytakiwała za każdym razem, kiedy Nadnaturalna tego oczekiwała i przez kilka późniejszych minut grała z dziewczynami, jak gdyby nigdy nic. Nie było zbyt wielkim zaskoczeniem, że wygrała. Bardziej zdziwiła się faktem, że Cole wcisnął w jej dłonie swoje karty i wygodnie oparł się na jej piersi.

- Jak widać, lubi niedostępne - skwitowała Gloria, kładąc pomiędzy grającymi talerz pełen świeżych ciasteczek.

Harper skrzywiła się, próbując odepchnąć małego intruza na swoje miejsce - podłogę. Niestety Cole zaparł się z całej siły, a nawet objął jej nogę swoimi.

- Cole, nie bądź niegrzeczny - skarciła go Rina, ale jej syn jakby jej nie słyszał.

- Harrison kazał mi pilnować naszej księżniczki. Nie poddam się - powiedział dumnie, a czarnowłosą aż zamurowało.

Zacisnęła zęby, kiedy reszta kobiet zaśmiała się pod nosem. Jednak... Ją także to rozbawiło.

***

Byli już blisko. Był to dopiero trzeci dzień inwazji, a jednak udało im się dotrzeć do bazy zero dwanaście. Harry był zadowolony z takiego obrotu spraw - kiedy w miarę dobrze im szło, wydawać by się mogło, że wojna wkrótce zakończy się dla nich wygraną. Nie miał pojęcia, że prawdziwe piekło dopiero miało się rozpocząć...

Nacja III: Ostateczne StarcieWhere stories live. Discover now