Rozdział 12

460 36 0
                                    

Zrobiła to, co kazał jej Connor, nie wzbudzając w sobie żadnych podejrzeń. Tymczasowy Oddział Śledczy miał za zadanie złapać możliwego wroga w pułku i postawić go przed osądem podporucznika Johanesa oraz kapitana Brauna. Ciężko było utrzymać pokerową twarz przez cały ten czas. W szczególności, jeśli miało się za sobą jakiegoś Nadnaturalnego, który ciągle posyłał jej zaniepokojone spojrzenia.

Bo tak, Harry martwił się o nią, jak nikt inny. Odkąd wyszła z inicjatywą i porozmawiała z Williamem, a w bazie zauważono wtargnięcie do danych, bardzo skrupulatnie pilnował, by nikt nie wchodził do jej gabinetu niespodziewanie. Pytał ją też o samopoczucie, ale kompletnie mijało się to z celem, skoro się do niego nie odzywała.

Serce mu pękało, że musieli tak mocno uważać. Jak stwierdziła Harper, trochę za bardzo się rozpędzili, przy okazji przeciągając strunę czujności dowódców. Nie była zbytnio lubiana, nie było czego ukrywać. Choć Connor okazywał jej swoje wsparcie, tak naprawdę nie była dla niego niczym więcej, jak zabaweczką, którą mógł wykorzystać, kiedy tylko miał ochotę. Była mu jednak na swój sposób wdzięczna - gdyby nie on, nigdy nie dostałaby się na tak wysokie stanowisko.

Ale czy była z tego faktu zadowolona? To nie były marzenia jej, a jej matki. Jaka szkoda, że w młodzieńczym przepływie buntu nie pomyślała o tym, że może obrać inną drogę, niż zażyczyła sobie tamta kobieta. I tak praktycznie w ogóle się nie widywały, więc co to miało na celu? Wciśnięcie się w łaski?

Problem nie leżał tak naprawdę po stronie jej matki ani Connora, a w czujnym oku podporucznika, który ciągle próbował ją zmieść z powierzchni ziemi. Dziwiła się, że rzeczywiście nie zamontował jej kamer w gabinecie i nie czekał na każde małe potknięcie. Nie miała pojęcia, skąd dowiedział się o niej i o związku z Connorem, ale nie było to dla niej obojętne. Choć starała się to ukryć, okropnie bała się, co by było gdyby dowiedział się o jej powiązaniu ze sprawą wykradnięcia danych. A była pewna, że już za niedługo miało to nastąpić.

Mogłoby się wydawać inaczej, ale w bazie mieli naprawdę utalentowanych ludzi. Sama zresztą nad nimi czuwała i wiedziała, co takiego potrafią. Jack, bardzo niepozorny, ale jednak bardzo wprawnie posługiwał się snajperką. Gdyby nie to, że czasami zdarzało mu się tchórzyć, już dawno zabiłby jakiegoś człowieka. W głębi duszy cieszyła się, że tego nie zrobił.

Wysyłała na misje tylko tych ludzi, których uważała za nader głupich i narwanych. Nie bez powodu otrzymywali od niej rozkazy o ograniczeniach zabójstw wśród Nacji oraz szczegółowych wytycznych co do przebiegu bitwy. Gdy tak później rozmyślała, miała na sumieniu całkiem sporo ludzkich istnień. A to wszystko w imię czegoś, czego nawet nie potrafiła nazwać.

- Dalej klepiesz w tę klawiaturę - westchnął Harry, wyciągając się niczym kot. Choć wyszło mu to raczej zabawnie, skoro kajdanki ograniczały jego ruchy. - Nie bolą cię palce? Albo kark?

Był niemal pewien, że nie odpowie na jego zaczepkę, a tu proszę. Nawet odwróciła się w jego kierunku.

- A co? Twoje ultra wrażliwe uszy odmawiają posłuszeństwa? - mruknęła, upijając łyk zimnej już kawy. Skrzywiła się z niesmakiem, podając mu kubek w dłonie. Z niewiadomych powodów był idealną osobą do picia resztek.

- Nie. Aż tak źle ze mną nie jest - odparł, z wielką chęcią pijąc w tej samej części kubka, co ona. Matko... Że też tylko w taki sposób mógł dotknąć jej ust...

Harper założyła niesforny kosmyk za ucho. Wiedziała, że potrzebowałby trochę świeżego powietrza, ale nic oprócz otwartego okna nie mogła mu zaoferować. Zdradził jej niedawno, że o wiele lepiej leczy się na łonie natury, a "nieżywe" powietrze i zapach spalin cały ten proces opóźnia. Nie wyglądał już co prawda aż tak źle, ale i tak dało się zauważyć siniaki i pomniejsze ranki.

Nacja III: Ostateczne StarcieWhere stories live. Discover now