Rozdział 10

490 36 0
                                    

Musiał przyznać, że podporucznik był całkiem pomysłowym człowiekiem. Doskonale wiedział, że jadaczka sama się otwiera, gdy ból pochodzi ze wszystkich stron naraz. Był jeden minus - przez okropnie pulsującą od uderzeń głowę, pytania przelatywały przez nią, nie znajdując ich znaczenia.

Mimowolnie krzyknął, gdy jeden z osobistych osiłków Johanesa wyrwał mu drugiego z kolei paznokcia. Dałby sobie rękę uciąć, że bardzo dobrze się przy tym bawił.

Po ruszających się ustach dowódcy wiedział, że znów coś do niego mówił. Rzeczowo, wściekle i niemal z desperacją. W końcu dowiedział się tylko, ilu mniej więcej mężczyzn zawiera jeszcze Osada. Choć i tak liczba była kłamstwem wymyślonym przez Harry'ego.

Pojedyncze słowa wirowały mu w głowie i sam nie wiedział, co się wokół niego działo. Chyba dostał w brzuch, bo z bólem zgiął się w pół.

Powodem jego spokoju było ciągłe myślenie o Harper. Pięknej, gorącej i piekielnie obojętnej Harper. Wyobrażał sobie, że jest tuż obok niego. Że prowadzi z nią spokojne życie w Osadzie. Że coś do niego mówi...

Nawet nie zorientował się, że wylądował na podłodze w jej gabinecie, a żołnierze, którzy go przyprowadzili z trzaskiem zamknęli za sobą drzwi. Poczuł lekko chłodne dłonie na twarzy, które przyniosły nieco ukojenia jego opuchniętej powiece.

- Harry? - Usłyszał jej cudowny głos, choć wydawał mu się bardzo odległy.

- Tak, ślicznotko? - wycharczał, z trudem przykrywając jej lewą dłoń swoją.

Harper pokręciła głową. Matko... Naprawdę myślała, że miała tego Nadnaturalnego gdzieś. A jednak jego stan niemal wprowadził ją w osłupienie. W życiu nie spodziewała się, że Johanes tak szybko zastosuje te drastyczniejsze środki, jak wyrywanie paznokci, czy poparzenia srebrem trującym dla Nacji.

- Czego potrzebujesz, żeby się zregenerować? - spytała w pełni poważnie, jednak on mimowolnie się uśmiechnął.

- Towarzystwa pięknej kobiety - odparł, nieudolnie puszczając do niej oczko. - Spokojnie, pani Cooper. Za kilka godzin będę jak nowy.

Czarnowłosa przewróciła oczami, od razu się od niego odsuwając. Była na siebie lekko zła, że pozwoliła sobie na zmartwienia.

- Nie wydaje mi się - mruknęła tylko i Harry niestety musiał przyznać jej rację.

Mimo, że zastosowała wszelkie możliwe środki pomocy, doszedł do siebie dopiero po dwóch dniach.

***

- Nie nakarmisz mnie już? - spytał, w duchu odrobinę się z niej nabijając.

Twarz Harper wykrzywiła się w nieprzyjemnym grymasie. Nie musiał jej przypominać, jak wciskała mu łyżkę do buzi, kiedy był prawie nieprzytomny. Że też sama wpadła na taki pomysł, choć doskonale wiedziała, że nic mu się nie stanie, jeśli nie będzie jadł dwa czy trzy dni...

Nie odezwała się ani słowem, dalej zajmując się tylko i wyłącznie swoim laptopem. Harry wiedział już mniej więcej, co takiego tam robiła - wspaniałomyślnie wyprowadziła go z błędu, że ciągle z kimś randkuje i streściła swoje zadania do pisania raportów lub rozkazów dla podwładnych sobie żołnierzy.

Podczas swojego krótkiego wolnego od lania wypytał ją trochę o sprawę tej całej Lorie. Jak się okazało, "narkomanka" już od kilku dni była w Więzieniu st. Carter i tam odsiadywała za swoje czyny. Czy żyła - nikt nie miał pojęcia. Debby jakimś cudem udało się uciec, ale Lorie nigdy nie miała zaznać tego szczęścia.

- Ślicznotko? - wymruczał, kiedy przez dłuższy czas naprawdę zachowywała się, jakby w ogóle nie siedział za nią jakiś nadnaturalny typ.

- Hm?

Nacja III: Ostateczne StarcieWhere stories live. Discover now