Rozdział 11

460 36 0
                                    

Choć minęło już kilka dni i sytuacja pomiędzy nimi w miarę zdążyła się uspokoić, Harry ciągle przeklinał na siebie w myślach. Dobra, według jego pokrętnej logiki, Harper jakby go zdradziła, jednak nie miał żadnego prawa, by tak się na nią unosić. I mocno przestraszyć...

Jeszcze raz wbił w nią oczekujące spojrzenie, tylko marząc o tym, by odwróciła do niego głowę i wymruczała do niego choćby jedno, nic nie znaczące słowo. Jego wybranka nieprzerwanie milczała.

Pamiętał tamto wydarzenie, nawet przez moment nie przestając o nim myśleć. To, jak niebezpiecznie zbliżył się do jej karku, jak woda sodowa uderzyła mu do głowy, jak jawnie chciał ją ugryźć i oznaczyć... A najlepsze było to, że jego wybranka nie miała żadnego pojęcia, co spowodowało u niego taki napad agresji. Owszem, była tego dnia u Connora i spełniała jego seksualne zachcianki, jednak nie sądziła, że praktycznie nieznajomy Nadnaturalny tak bardzo się tym przejmie.

W końcu dlaczego miałby reagować na to złością? Co, sam czegoś od niej oczekiwał? Na mózg mu padło?

Uparcie gapiąc się w ekran laptopa, napisała kolejne rozkazy do swoich żołnierzy. Wiedziała, że powinna przekazywać informacje w nieco dyskretniejszy sposób, ale w tamtym momencie po prostu nie potrafiła się skupić. Z pełną szczerością mogła powiedzieć, że trzymanie na twarzy maski obojętnej totalnie ją wykończyło.

- Harper? - szepnął, choć i tak wiedział, że mu nie odpowie, ani nawet nie zwróci na niego uwagi.

Serce zapulsowało mu boleśnie, kiedy uświadomił sobie, jak bardzo spieprzył. Miał po swojej stronie niejakiego sojusznika. Informatora, z którym tak naprawdę zaplanował już całe życie. Przecież panował nad sobą zarówno w jej gabinecie, jak i na sali przesłuchań... Dlaczego jego nerwy puściły w najmniej odpowiednim momencie?

Rana po zadanym przez nią postrzale już dawno zdołała się uleczyć, a jednak ramię ciągle niemiłosiernie go szczypało. Czy przez to, że zraniła go jego ukochana, już nigdy nie uleczy się w swojej psychice? Być może.

Przesłuchania ciągle trwały, a on stawał się coraz bardziej niespokojny, kiedy chociażby na chwilę odrywał wzrok od czarnowłosej Harper. Miał tak wielką ochotę, by po prostu wziąć ją w ramiona i zaprowadzić do Osady. Do ich wspólnego domu...

Ale tak naprawdę nie mógł nic zrobić. W końcu był dla niej tylko nic nie znaczącym więźniem.

***

Harry spojrzał na nią z niedowierzaniem. Przez to, że wystawiła przed nim swoją dłoń, zdołał zauważyć pomalowane na czarno paznokcie. Nic jednak nie potrafiło stłumić jego myśli o baterii, którą mu podawała.

- Powinna pasować - oznajmiła obojętnie, po prostu zrzucając ją na podłogę.

Dopóki nie usiadła na swoim miejscu, Nadnaturalny nie odważył się wyciągnąć po nią ręki. Obracając mały przedmiot w palcach, prowadził prawdziwą walkę w swojej głowie. Dała. Mu. Kurwa. Baterię.

- Od jak dawna o wszystkim wiesz? - spytał poważnie, mając na myśli swoje rozmowy z członkami Nacji.

Skoro zdawała już sobie sprawę z tego, co robił, gdy jej nie było, nie musiał kryć się ze swoją bransoletą. Czekając, aż odpowie, odchylił odpowiednią klapkę i wymienił zużytą baterię na nową.

- Od początku - odparła, mimowolnie na niego zerkając. - Nie wiem, jakim cudem podporucznik jej nie zauważył. Albo po prostu uznał to za zwykłą zabawkę.

- Być może... - mruknął, nerwowo poruszając kajdankami. Jeszcze brakowało mu bólu od otartych nadgarstków... - Dlaczego nic z tym nie zrobisz?

Harper wzruszyła ramionami. Powinna mu ją zabrać, sprawdzić wszystko, co tylko się dało... Ale czy to miałoby jakiś sens, skoro jakby nie patrzeć mu pomagała?

Nacja III: Ostateczne StarcieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz