Rozdział 14

471 39 0
                                    

Z trudem przyznawała sama przed sobą, że nie miała najmniejszych szans. Nawet, gdyby Nadnaturalny zasnął na kilka godzin, nie zdołałaby wystarczająco się oddalić. A nawet jeśli - wyczułby ją po zwykłym zapachu krwi, skoro tak bardzo zależało mu na jej obecności.

Nie rozumiała go ani trochę. Choć próbowała przeanalizować wszystkie jego słowa i zachowania, po prostu nic nie przychodziło jej do głowy. Dlaczego brał ją ze sobą? Czemu tak ryzykował? Z jakiej racji nie traktował jej jak wroga i zwyczajnie nie zostawił?

Co chwila wzdychając i próbując nie wydać z siebie żadnego przypominającego skowyt dźwięku, wsłuchiwała się w jego głęboki oddech obok siebie. Nie opuszczał jej ani na krok, ale jako tako przestrzegał zasady przestrzeni osobistej. Miała przynajmniej jakąś namiastkę ciepła w tę dosyć chłodną, czerwcową noc.

- Pozwól, że wyliżę ci ranę. Moja ślina ma właś...

Nawet nie warknął, kiedy z całej siły strzeliła mu z liścia w twarz. Kurwa... Przecież chciał tylko pomóc!

- Dezynfekujące - dokończył, siląc się na spokój. - Cholera, czy ty chcesz mi tu umrzeć od jakiegoś zakażenia czy innego gówna?

- Pierdol się. - Bardzo wyszukane słownictwo. Nic nie poradziła na to, że w obliczu zagrożenia nie była do końca sobą.

- Harper... Nie sądzisz, że już wystarczy? - westchnął. - Ze mną będziesz bezpieczna, obiecuję ci to. O co się tak dąsasz?

- O co? Ty się jeszcze pytasz?!

Harry westchnął. No dobra... Miała w głowie jakiś tam plan, który nie do końca zakładał "uprowadzenie" przez Nadnaturalnego, ale uratował ją od śmierci, tak? Nawet nie wiedziała, że miał w planach założyć z nią rodzinę i wieść spokojne życie w Osadzie...

- Świta - zauważył, patrząc na nią przenikliwie. - Będę cię niósł.

- W twoich snach - odwarknęła, z wielkim trudem podnosząc się na nogi. Gdy tylko się wyprostowała, mocno zakręciło jej się w głowie.

- W snach robimy co innego, ślicznotko - odparł w pełni poważnie. - Wystarczy już tego.

Wbrew woli wziął ją na ręce, zaciskając zęby, gdy nieumyślnie przyczynił się do jej bólu. Aż łzawiły jej oczy!

Nie chciał oglądać jej w takim stanie. Wolałby w spokoju zająć się jej ranami, a następnie udać się prosto do Osady, niż musieć ukrywać się w jakimś lesie przed Mundurowymi. Na razie było spokojnie, ale wyczuwał w powietrzu coś niedobrego.

- Możesz się przespać - zaproponował, ale ona jakby go nie słyszała. Zamiast tego prowadziła rozpoznanie w terenie.

***

Bardzo ostrożnie posadził ją na ściółce, od razu odbierając połączenie od niespokojnego Williama.

- Zdajesz sobie sprawę, że mogłeś bardzo łatwo wydać moją lokalizację Mundurowym? - warknął do bransolety. - Przeszkadzasz mi w ucieczce.

- Wybacz. Dzień niepewności to i tak bardzo dużo - odparł Will, w międzyczasie trzymając małego Cole'a na kolanach. - Wszyscy zaczynają już tęsknić. Debby narzeka, że wypiła już całą twoją kawę - zażartował, choć tak naprawdę mówił prawdę.

- Debby? Deborah? - wymruczała Harper pod nosem.

- Czekaj... Czy ty targasz tę swoją dziewczynę ze sobą?!

- Nie krzycz, Will. Lepiej wyślij mi jakąkolwiek mapę. Przez ten smród nie potrafię się odnaleźć.

Rzeczywiście tak było. Zapach spalin działał mu na nerwy i czasami miał wrażenie, że błądzi w kółko po tym zasranym lesie tylko z nazwy.

Nacja III: Ostateczne StarcieWhere stories live. Discover now