Rozdział 29 Wrona to nie kormoran

202 26 44
                                    

Wsiadłem za kółko przemoczony i zziębnięty. Co rusz potykałem się o kolejne fakty, nie mogąc przerobić tego, czego się właśnie dowiedziałem. Pojechałem w jedyne miejsce, gdzie jeszcze przed kilkoma godzinami nie sądziłbym się udać. Potrzebowałem chociaż odrobiny światła w tych gorzkich chwilach, a ona była jedyną osobą, która zdawała się oświetlać mi drogę, gdy wokół zapanował mrok.

Jadąc, ciągle miałem przed oczami owładniętego narkotycznymi wizjami Milesa. Bałem się, że jego kredowobiałą twarz, będę miał tuż za powiekami, ilekroć tylko zamknę oczy. Wybiegłem z auta, potykając się o własne nogi. Przemokłem do żywego. Jeśli nie złapię zapalenia płuc, to będzie cud. Dopadłem do drzwi i wdusiłem desperacko dzwonek. Firanka w oknie zafalowała, ukazując twarz Avy. Usłyszałem szczęk zamka i kobieta stanęła w progu. Widząc, w jak kiepskim stanie się znajduję, wciągnęła mnie do środka.

- Archie, idź na górę - poleciła, oglądając się przez ramię.

Chłopiec stał na półpiętrze z książką w ręku. Usłyszawszy polecenie, wykonał je natychmiastowo i pobiegł na górę. Wzięła mnie za rękę i poprowadziła przez wąski przedpokój, pod którego ścianami piętrzyły się jakieś graty. Usadowiła mnie w głębokim fotelu, po czym znikła, pojawiając się zaraz z naręczem ręczników. Otarłem mokrą twarz i kark, przejechałem ręcznikiem po włosach.

- Co się stało? - szepnęła konspiracyjnie.

- Wiesz, że to Miles sprzedał Ericowi broń?

Sprawa Erica Kinnamana nie była dla nikogo tajemnicą. Informacja o aresztowaniu ucznia, obiegła szkołę niczym pędzone bydło, nie omijając żadnych ciekawskich uszu.

- Ten Miles?! Nie żartuj. - Obejrzała się w stronę przedpokoju.

Upewniwszy się, że chłopiec udał się do siebie, usiadła na podłokietniku i odgarnęła moje wilgotne kosmyki.

- Ale co ty masz z tym wspólnego? - zapytała z troską.

- Mogłem temu zapobiec - odparłem, uciskając palcami nasadę nosa.

- W jaki sposób? Wybacz, Levi, ale nie ty włożyłeś Kinnamanowi broń do ręki. - Zawiesiła głos. - Chyba, że właśnie włożyłeś...?

- Nie, ale mogłem udaremnić to Milesowi. A tak, czuję się, jakbym sam wepchnął mu tego gnata w dłoń. Wiesz, że ten szczur uprawia dilerkę wśród młodzieży? - Spojrzała na mnie z zaskoczeniem. - Nie? Widzisz. A ja wiedziałem. Załatwiłem mu robotę u Benny'ego, choć z moją wiedzą mogłem nasłać na niego gliny. Myślałem, że się opamięta, a ten skurwysyn wytrzasnął skądś broń i sprzedał ją gówniarzowi. Gówniarzowi!

Ava wstała i przeszła się po pokoju. Następnie odwróciła się w moją stronę.

- Musisz wreszcie przestać się o wszystko obwiniać!

Na chwilę jej twarz przybrała oblicze Gii, a ja zamrugałem szybko, by pozbyć się tego dziwnego mirażu. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na poustawiane przy ścianach kartonowe pudła. W jednym z nich ujrzałem zapakowany osobno klosz, w drugim sztućce i starą porcelanę. Na podłodze leżał zrolowany dywan. Ze ścian wystawały tępo gwoździe, a ślady po obrazach i zdjęciach znaczyły ścianę brudnawą otoczką.

- Wyjeżdżasz gdzieś? - zapytałem, wskazując opustoszałą przestrzeń i manele poustawiane w różnych kątach pokoju.

- Miałam ci powiedzieć. Archie ma szansę odbyć terapię w ośrodku w Jersey. Będzie uczęszczać na zajęcia dzienne pod okiem specjalistów i skończy tamtejszą szkołę. Uznałam, że przeprowadzka będzie najrozsądniejszą opcją. Jersey jest zbyt daleko, by dojeżdżać do niego codziennie. Może i ja znajdę dla siebie lepsze zajęcie... - dodała nieśmiało.

Belfer (ZAKOŃCZONA)Where stories live. Discover now