Rozdział 22 Gra

204 25 47
                                    

Jeszcze gdy studiowałem, krążyła o mnie opinia, że nie przepuszczę żadnej lasce. Stelli Shipke udało się jako pierwszej. Myślałem, że nie może być nic gorszego od łez i awantur wykorzystanych kobiet, jednak myliłem się. Najgorzej, jeśli kobieta wcale nie chciała, by jej przepuszczono, oczekując na rżnięcie rodem z niskobudżetowego pornola. Do pretensji i nieskrywanego żalu doszły łzy o to, że nie zaliczyłem.

I tak źle, i tak niedobrze.

Wróciłem na Madison Ave z moralnym kacem i frustracją seksualną jak stąd do Wyoming. Jakie było moje zdziwienie, gdy na podjeździe przed domem zastałem jeepa Ginny. Gimmie. Gii. Cholera.

Kto wymyślił takie imię?!

Jak na dwie osoby spędzające późne popołudnie w domu, dom był podejrzanie cichy i ciemny. Gdy wszedłem, potknąłem się o rzeczy Gii pozostawione w przedsionku. Czemu było tu tak zimno?

– Gia? – zawołałem.

Odpowiedziała mi cisza.

– Jackson?

Poszedłem na górę, wiedziony przeczuciem. Bez zastanowienia udałem się w stronę sypialni, która od niedawna pełniła funkcję pokoju Jacksona. Chwyciłem za klamkę, jednak drzwi nie ustąpiły pod moim naporem.

Coś barykadowało je od środka.

Natarłem mocniej, czując, jak coś ciężkiego przesuwa się po drugiej stronie. Co jest do cholery?! Gdy wreszcie udało mi się dostać do środka, cudem uniknąłem ciosu wymierzonego kijem baseballowym.

– Levi?! – Gia cisnęła kij na podłogę i rzuciła mi się na szyję.

– Niezły zamach – odparłem.

Za plecami dziewczyny stał wystraszony Jackson.

– Przepraszam... Miałam wyjechać, nawet się spakowałem, ale... – wyrzuciła na wdechu.

– Spokojnie – przerwałem jej. – Opowiedz, co się stało.

– Ktoś był tutaj. W domu. Wybił szybę... – Odgarnęła włosy do tyłu. – Zabrałam Jacksona i pobiegliśmy na górę.

Chwyciłem leżący na podłodze kij baseballowy. Zamierzałem być dzisiaj jak Babe Ruth [1] i zaliczyć trzecią bazę, nie dobierając się nikomu do majtek. Intruz, który dostał się do domu, mógł jeszcze być w pobliżu.

– Zostańcie tutaj. Jakby wpadł do pokoju, wiesz, gdzie masz kopać, Gia?

Dziewczyna pokiwała intensywnie głową, co przywiodło mi na myśl pieska na desce rozdzielczej samochodu. Chyba kupię sobie takiego, bo na szczeniaka nie miałem co liczyć. Wyszedłem na podwórze uzbrojony w kij, mając przed oczami wszystkie te sceny z horrorów, w których napastnik ściga ofiarę z siekierą. Teraz ja byłem napastnikiem. Jednak po przeczesaniu każdego skrawka nielicznej zieleni, stwierdziłem z rozczarowaniem, że intruz dawno dał nogę.

Wróciłem do domu i skierowałem się w stronę, z której dochodził przeciąg. Zakląłem szpetnie, gdy pod moimi butami zachrzęściły odłamki rozbitego szkła. Ciekawe, czy Chapmanowie byli ubezpieczeni na wypadek włamania. Jeśli nie, czekał mnie kolejny nadprogramowy wydatek. Włamywacz wybił szybę i dostał się do domu przez okno w kuchni. Przyjrzałem się leżącemu na podłodze kamieniowi i wyciągnąłem z kieszeni paczkę fajek.

Zadarłeś z niewłaściwą osobą, Milesie Ramonie.

***

Biorąc pod uwagę beznadziejny finał beznadziejnego dnia (dziurę w oknie zasłoniłem kartonem jak niegdyś Gretchen – czegoś mnie jednak matka nauczyła), postanowiłem zabawić z Gią, skoro już została. Gwoli ścisłości ona piła, ja się tylko zabawiałem. Prawdę mówiącM nie pamiętałem, kiedy ostatnio rąbałem, ile wlezie. Trzymając za mordę jeden nałóg, folgowałem sobie w drugim. Poza tym gdzieś tam oszukiwałem się, że może to właśnie z Gią uda mi się stworzyć coś na kształt związku, choć na początku nawet nie pamiętałem jej imienia. W końcu tak to się zwykle kończyło. Byliśmy z osobami, z którymi normalnie nie umówilibyśmy się na filiżankę marnej kawy, marzenia pozostawiając, cóż, w sferze marzeń.

Belfer (ZAKOŃCZONA)Where stories live. Discover now