Rozdział 13 Część II Równia pochyła. Cd.

316 38 67
                                    

Włączcie muzykę ;)

Zaczynałem drugą partyturę na picie. Przede mną była jeszcze noc i cały kolejny dzień, nim dostąpię Bramy Piekła. Istniała szansa, że gdy ją przekroczę, natknę się na Owena Perkinsa, dilera nastolatków. Rozejrzałem się za Johnnym. Nie wypadało wpadać do nikogo z pustymi rękami. Przywlokłem go ze sobą z marketu, jednak franta nigdzie nie było. Jak przykładny chłopaszek na „J", obok Jimmy'ego i Jacka, musiał gdzieś zmarudzić. Po długotrwałych poszukiwaniach, znalazłem go pod poduszką, wybombionego do cna.

Nawet nie wiedziałem, kiedy go osuszyłem. Spojrzałem na zegarek; sklepy były już dawno zamknięte, a do najbliższego monopolowego było lekko z dwadzieścia mil. Patrzyłem otępiale na telewizor, w którym leciał Late Night. Duży, bańkowy Satcom, zdradzał głębokość portfela Chapmanów, zaliczając ich do wyższej warstwy społecznej.

Ustawiony w centralnym punkcie pokoju, zajmował specjalne miejsce w życiu rodziny. Zaraz pod nim znajdował się barek, drugi w hierarchii najprzydatniejszych rzeczy w każdym, szanującym się, amerykańskim domu. Nie zaczynaj życia, nie zakładaj rodziny, jeśli nie masz tych dwóch niezbędnych elementów.

Mierzyliśmy się wzrokiem; ja i barek. On wygrywał, onieśmielając perspektywą tego, co skrywał w swoich czeluściach. Świadkiem mojego upodlenia, był jedynie irytujący David Letterman. Nie miałem pojęcia, co ludzie w nim lubili. Gdyby wyświetlili Dalajlamę albo papieża, uznałbym to za znak. Głupio tak kraść, gdy papież patrzy. Ale mając za świadka Lettermana, jakoś miałem to gdzieś.

Otworzyłem Sezam. Moim oczom ukazał się rządek najprzedniejszych alkoholi. Właściciel był prawdziwym koneserem. Otworzyłem butelkę z ginem. Upajając się jego jałowcowym zapachem, wzniosłem toast do fotografii, z której uśmiechał się Chapman. Na zdjęciu był młodszy i szczuplejszy niż w obecnie; teraz to jakieś sto dziewięćdziesiąt funtów żywej wagi. Jedna butelka do zawału mniej.

Wyjdzie ci to na zdrowie, staruszku.

Usiadłem na kanapie z butelką w dłoni. Wziąłem solidny łyk, a chciałem jedynie, by Stella zrobiła mi herbaty. Nawet z lipy. Była taka inna od Avy. Gdy tak rozmyślałem, różniło je wszystko. Najbardziej to, że Ava mnie nie chciała. Oddzieliła niczym plew od ziaren już pierwszego dnia, gdy ją zobaczyłem. Zawsze patrzyła z góry. Doprawdy nie wiem, jak to robiła, bo miała ledwo ponad pięć stóp wzrostu. Wbijała we mnie nienawistne spojrzenie, myśląc, że nie widziałem. I gdy umyślnie ją ignorowałem, nie pozostając jej dłużny, mój wzrok zawsze był zwrócony tylko w jedną stronę.

Ale patrzyła.

Oświecenie, które nadeszło po kolejnym łyku, było zniewalające. W pierwszym odruchu miałem ochotę biec, choć nie wiedziałem dokąd. Przecież nie mogłem od tak wpaść do Avy. Co mogłem jej zaoferować? Wkrótce popadnę w długi, a za pijaństwo z pewnością wylecę z roboty.

Nagle usłyszałem hałas. Zastygłem z ustami przy szyjce i nasłuchiwałem. Ktoś był przed domem. Ruszyłem do drzwi w rozpiętej, hawajskiej koszuli (Dlaczego miałem na sobie hawajską koszulę?!), trzymając butelkę ginu.

Stanąłem na progu, zataczając się. Z głębi podwórza wyłoniła się szczupła postać.

Moja Nemezis. Moja odskocznia.

Uchyliłem drzwi w zapraszającym geście. Ująłem w dłonie jej drobną twarz i przylgnąłem do ust. W okowach nocy, wydawała się taka nieuchwytna. Wyglądała jak nostalgiczne wspomnienie, utkane z nici przeszłości. Wciągnąłem ją do domu. Zataczając się, przewróciłem po drodze etażerkę. Bez znaczenia. Na chuj ją tu postawili? Przejechałem dłońmi po twarzy dziewczyny, upewniając się, czy jest prawdziwa.

Belfer (ZAKOŃCZONA)Where stories live. Discover now