Rozdział 9: Załamanie światła.

410 43 101
                                    

Wpatrywałem się w bursztynowy płyn w szklance przede mną. Cienie i blaski dzisiejszego spotkania odbijały się w niej, tworząc na powierzchni napoju mozaikę lepszych i gorszych decyzji. Nie mogłem jednoznacznie stwierdzić, że było kiepsko, przeciwnie, randka należała do umiarkowanie udanych. Ani dobra, ani zła. Dziewczyna nie wylała na mnie napoju, nie wbiła w stopę szpilki ani nie zdzieliła mnie po pysku, co już się zdarzało. Plus dla ciebie, Stella. Spotkanie zwieńczył słodko-słony pocałunek, zdecydowanie warty zapamiętania. Jednak z jakiegoś powodu spotkanie dostało ode mnie mocne C. A jeśli coś było średnie, mogło równie dobrze być złe lub bardzo złe. Lecz to nie z dziewczyną było coś nie tak, a ze mną. Jakbym zaciął się w środku. Chwyciłem w dłoń szklankę i opróżniłem jej zawartość.

Zawsze robiłem tak, by dobić do dna. Konsekwentnie i niestrudzenie.

Mimo to umówiłem się z nią ponownie. Po cichu liczyłem, że coś zaskoczy, jak mechanizm wskakujący na swoje miejsce. Za nic nie chciałem przyznać, że to przeze mnie nie stykało, a winą obarczałem pogodę lub zły układ planet. Dziewczyna była atrakcyjna, więc nie było mowy o pomyłce. Zepchnąłem Stellę i jej cycki do podświadomości, gdzie musiały poczekać na lepsze chwile. Sięgnąłem po butelkę Jacka Danielsa i nalałem sobie szczodrze. Rozsiadając się wygodnie w fotelu, wziąłem do ręki pierwszy esej.

Byłem niezmiernie ciekaw, jakich odpowiedzi udzielili uczniowie. Czy warto utożsamiać się z Conradem? Jeśli zamierzasz skończyć jak pijak i rozbójnik, jak najbardziej. Dzisiejszy świat był daleki od wzniosłych idei, heroizmu ponad wszelką możliwość i honorowych mścicieli. Dziś nie ma Conradów, a jeśli są, to zwykle kończą w kartonie przy Market Street z butelką u piersi. Ewentualnie z igłą w żyle. Bez wyjątków.

Spojrzałem na pierwszy esej. Ładne i równiutkie pismo Dinah Summers, koleżanki Alexis, było usiane błędami. „Conrad nie lubił ludzi, a ludzie nie lubili jego. Był samotnikiem, ale chyba był przystojny". Naprawdę zadziwiał mnie pociąg dziewcząt, późnej dojrzałych kobiet, do złych facetów. Bez reguły, czy chodziły do szkoły, miały jedno dziecko na podołku, a drugie w brzuchu. Źle traktowana kobieta zawsze będzie lgnęła do skurwysyna.

Wziąłem kolejny esej. Rufus Abercrombie oprócz interpretacji, pokusił się o rysunek. Choć nie miałem żadnych dowodów, podejrzewałem go o numer z listą obecności. Przeleciałem wzrokiem tekst, który był względnie poprawny. Nic ciekawego. Jednak rysunek wzbudził moje zainteresowanie. Zdobiąca margines podobizna Conrada, była naszkicowana prostymi, szybkimi pociągnięciami. Współczesny Conrad trzymał w zębach fajkę, a dym unosił się poza granice kartki. Naprawdę dobry szkic. Na tyle, że zasłużył na mocne B.

Conrad spoglądający na mnie prosto z kartki, przypomniał mi o nałogu. Obróciłem w dłoni zapalniczkę. Nie wiem, dlaczego, ale lubiłem czuć jej subtelny ciężar. Zaciągnąłem się mocno, po czym wypuściłem powoli dym, odchylając głowę do tyłu. Patrzyłem, jak mleczna smuga rozpływa się w powietrzu.

Z papierosem w ręku, sięgnąłem po kolejną pracę. Chciałem skończyć sprawdzanie jeszcze przed trzecią, inaczej będę jutro jak stara szmata. Nachyliłem się i strzepnąłem popiół do popielniczki. Zmrużywszy oczy, przeleciałem wzrokiem tekst. Archie Gaboury potraktował mnie garścią suchych faktów z życia Conrada. Pokusił się nawet o kilka komentarzy, dotyczących samego autora, zupełnie ignorując zadane przeze mnie pytanie. Zero interpretacji. Emocje były dla Archiego jak rak na bezrybiu, porcja kawioru dla bezdomnego, czy wódka bez zakąski. Jałowe i nieczytelne, nie stanowiły źródła jakiejkolwiek informacji. Po prostu zbędne.

Niemniej jednak jako jedyny zdołał osiągnąć limit trzystu i ani słowa więcej. Złoty chłopiec. Bez skazy, problemów, porywów i wzruszeń. Bez emocji. Westchnąłem ciężko i odłożyłem jego pracę na bok.

Belfer (ZAKOŃCZONA)Where stories live. Discover now