Wraz z taką nadzieją ostatnie bagaże zasiedliły środek samochodu, wszyscy gotowi do wyjazdu zebrali się już wokół pojazdu, a pomimo późnej godziny niewielka rodzinka wraz z braćmi Jenkins zebrała się tuż przed otwartą bramą, ściskając jedynie w ramionach gnającego do Scarletta Hatsukoi. Sam jego właściciel jedynie nieśmiało uniósł kącik ust w stronę niezadowolonego z zostawiania go psiaka, po czym prędko zwrócił się w stronę państwa Lewis oraz Shane wraz z Milo.

— Macie naszą dozgonną wdzięczność za ten czas i nagromadzoną w naszą stronę pomoc. Dziękuję wam w imieniu swoim i moich towarzyszy. Obiecuję, że gdy tylko uda nam się odwrócić to wszystko, wynagrodzę wam wasze dobre i oddane serce w wyniosły i dogodny sposób — zagwarantował niskim, dumnym tonem książę, akcentując swoje słowa pokornym pokłonem ku uśmiechniętej od ucha do ucha rodzinie i braciom Jenkins. W jego ślady poszli pośpiesznie zgromadzeni tuż za nim przyjaciele wraz z Victorem, kłaniając się w pas z szacunkiem i honorem. Ostatni mieszkańcy posiadłości szeroko uśmiechnięci odpowiedzieli prędko tym samym, sprawiając, że natychmiastowa tęsknota i żal przed opuszczeniem tego miejsca zalewała wszystkich, szykujących się już do długiej podróży. Żal przed opuszczaniem dobrych ludzi, do których się przywiązali, a których narażali na tak okrutne niebezpieczeństwo.

— Jeźdźcie ostrożnie. Będziemy trzymać za was kciuki. Nawet te psie — zaśmiała się słodko Mia, łapiąc między palce łapkę skomlącego na jej ramionach szczeniaka, który najwidoczniej zbyt mocno wyczuwał, że jego właściciel właśnie okrutnie go porzucał. To nieznacznie rozkleiło serce przeważnie zimnego i nieczułego Scarletta, który wykonał trzy drobne kroki po wyłożonych brukową kostką schodkach, głaszcząc delikatnie czubek głowy swojego ukochanego pupila.

— Wrócimy po ciebie. Do was również wrócimy. Uważajcie na siebie — odpowiedział spokojnie blondyn, czując jak zimny, nocny wiatr rozwiewa jego jasne, ledwo co wysuszone do końca włosy. Mia i Cameron pokiwali na jego słowa jedynie głową.

W ich oczach również przelewał się smutek i jednoczesny strach. Nie był to jednak strach o ich los, o to, że republikanie wrócą, nie uwierzą, że nie chowają księcia w szafie, ewentualnie znajdą jego włosa na wyłożonym w salonie dywanie. Nie bali się o swoje życie, bali się o los, który czekał ich jeszcze do dzisiaj gości. Tego, jak okrutne przeciwności losu mogą zaskoczyć ich w zakątku Amaryllis i jak okrutna może okazać się republikańska władza. Wzrok Scarlett uciekł jednak w stronę skrytych odrobinę bardziej z tyłu braci Jenkins. Obaj widząc, jak książę zwraca się w ich stronę, pośpiesznie pokłonili się pokornie w pas, przybierając dziwnie poważną i aż zupełnie niepodobną do nich postawę.

— Nasze badania są przy finalnie. Zdążycie sprać tyłki republikanów trzy razy do czasu pełnej przydatności odtrutki. Obiecujemy — rzucił dziarsko Milo, salutując niczym wierny żołnierz, do którego niestety było mu jeszcze niesamowicie daleko. Mimo to, jego rozkoszna reakcja wraz z nagłą, lekko opóźnioną u jego brata wywołała nieznaczny uśmiech u księcia, który jedynie w podzięce pokłonił im się jeszcze ostatni raz.

Wierzyli w Shane i Milo. Wierzyli, że zdobędą dla nich odtrutkę w pełni sprawną do tego, aby rozsiać ją po całym kraju i przywrócić do normalnego stanu wszystkich zarażonych, bez potrzeby mordowania ich. Wciąż jednak byli to żywi ludzie. Ludzie, którzy byli świadomi, zdawali sobie sprawę z tego, co działo się wokół nich. Rozpoznawali swoich bliskich, swój dom czy pamiętali aspekty swojego wcześniejszego, normalnego życia.

Tuż obok blondyna ze środka rezydencji pomknęła jeszcze Charlotte wraz z Blairem, zbierając się na tylne siedzenia ogromnego, rodzinnego samochodu, który pożyczył im Cameron. Victor z trzaskiem zamknął przednią maskę pojazdu po upewnieniu się stanu oleju i wszelkich innych ważnych aspektów, po czym zerknął ponaglająco w stronę siedemnastolatka.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz