Victor przełknął nerwowo stojącą w gardle gulę, kręcąc nieznacznie głową na boki.

— To nie ma w tym momencie znaczenia. Możemy mieć odtrutkę, ale w marnej piwnicy nie wyprodukujesz jej tyle, aby roznieść po całym kraju. Dopóki władzę ogólną obejmują republikanie na przodzie z wojskiem i politykami, nie zrobimy nic. Nawet mając nadzieję na powrót do normalności, wszystko może się spieprzyć, kiedy mamy na ogonie ludzi chcących nas na każdym naszym kroku zapierdolić. Nasze zostanie tutaj to zbyt wielkie ryzyko — mówił spokojnie Victor, zacierając swoje suche, oschłe palce po materiale kolorowej mapy, która wybitnie zwracała uwagę Scarletta siedzącego tuż obok niego ze spokojnie założonymi ramionami na klatce piersiowej. — To już nie jest wojna człowiek kontra potwór. To jest wojna człowiek kontra człowiek, a żeby pokonać zarazę, musimy najpierw pokonać ludzi.

Victor poczuł się jak w tych wszystkich filmach postapokaliptycznych, gdzie główny bohater (przeważnie sprawujący rolę generała wojsk wybitnie nastawionych na powrót do normalności) wygłaszał motywującą przemowę dla swojego zespołu. Tyle że zespół przeważnie odpowiadał w takich przypadkach gromkimi wiwatami, uderzaniem pięściami w stół i motywacją do dalszej, ciężkiej walki. W ich przypadku tak nie było. Grobowa atmosfera zasiedliła się ponad sufitem, sprawiając, że ciarki obiegły każdego zgromadzonego. Wszyscy zgodnie pokiwali głowami, pokazując przy tym jak na poważnie i rygorystycznie brali do siebie całą sprawę. Victor miał ochotę im za to dziękować na kolanach, jednak uznał, że największą podzięką za współpracę i niesprzeciwianie się jego woli będzie utrzymanie tych ludzi przy życiu. Niepozwolenie, aby ktokolwiek więcej zginął.

Dlatego też ciężkie westchnienie ponownie zgubiło się w płucach szatyna, który odchrząknął jedynie nieznacznie pod nosem, zwracając swoje spojrzenie na rozłożoną pod palcami mapę.

— Zbierzemy manaty i w przeciągu najbliższych dni ewakuujemy się stąd. Cameron, będzie nam miło, jeżeli postarasz się zreperować zepsuty silnik w swoim samochodzie — odparł spokojnie, zwracając spojrzenie na pana Lewisa, który pokiwał głową z dumą, zupełnie jakby powodem do ekscytacji był u niego fakt przyjmowania poleceń od samego pułkownika. Victor jednak nie zwracał na to większej uwagi, zamiast tego przejechał palcami po naznaczonej na mapie drodze krajowej. — Pojedziemy autostradą do Amaryllis, próbując unikać głównych miast. Miasta to skupiska ludzi, więc na aktualnym etapie — skupiska królobójców. Będziemy ich unikać, najlepiej jak się da, nie marnujmy amunicji na nich. Najlepiej byłoby nie mordować, skoro mamy szansę na przywrócenie ich do normalności. No, chyba że w sprawę wejdą radykalne środki.

Do tej pory wszyscy jedynie wytrwale słuchali Victora, kiwali delikatnie głowami i zgadzali się na każdą jego wolę, będąc pewnymi, że plan samego pułkownika nie może ich zawieść. Najgorsze w tym wszystkim było to, że w Victora wierzyli wszyscy, tylko nie sam Victor, żyjący od kilku dni z mętlikiem w głowie. Nie miał pojęcia, czy jakakolwiek jego kalkulacja w głowie miała u nich chociaż jeden procent szans na przeżycie. Bał się, że znowu ktoś ucierpi. Łzy cisnęły mu się do oczu, pięści boleśnie zaciskały, a jedyny strach przed tym co będzie, rozwiewała determinacja, aby zaplanować wszystko, przewidzieć każdy, najmniejszy zwrot akcji tak, aby już nikt więcej nie został pokrzywdzony.

W tym wszystkim jednak cień niepewności zasiadł w nim dopiero wraz ze słowami do tej pory milczącego i przeżuwającego resztki posiłku Clydea. Różowowłosy odsunął od siebie talerzyk, powoli odchylając się do tyłu na krześle.

— Dobra, czyli jednoznacznie musimy zrobić wszystko, aby posadzić Scarletta na tronie. To jedyna szansa, aby świat wrócił do normalności, prawda wyszła na jaw, a do większej dystrybucji poszła odtrutka. Wszystko spoko, to się klei, ale co zrobimy po przyjeździe do Amaryllis? To stolica, gwarantuję ci, że republikanie obstawili ją ze wszystkich stron, są świadomi tego, że my wiemy wszystko i będziemy się tam dobijać. Przecież nie przywitamy ich winem i szarlotką, prosząc bardzo łaskawie, aby spierdalali — mruknął smętnie pod nosem Clyde, zasiedlając jedynie cichą zgodę od pozostałych zebranych w powietrzu.

LYCORIS RADIATAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz