Rozdział 14

79 17 53
                                    

 Nie dogadałem się z Chrisem. Pytałem go chyba z pięć razy, o co tak naprawdę chodziło z tym ślubem, lecz za każdym zbywał mnie tylko sarkazmem albo jakimś głupim żartem. W końcu chyba trochę się zirytował, a gdy wciąż nie odpuszczałem, kazał mi definitywnie zakończyć ten temat i w ostateczności zaczął mnie ignorować.

Przysiągłem sobie, że dowiem się, co to za sprawa. O ile istniało jakieś głębsze dno. Zacząłem się zastanawiać, czy Chris aby przypadkiem nie miał problemu z brakiem tolerancji. Okay, oczywiste było, że Organizacja Dievam nigdy nie patrzyła pozytywnie na homoseksualność. Jego rodzice zmarli, jeszcze zanim zdążył się określić, więc tak naprawdę jedyne osoby, o których reakcje mógł się martwić, to jego przyjaciele, ale wszyscy to akceptowaliśmy. Nie przeszkadzało to nawet Huke'owi, z którym Chris ewidentnie się nie lubił. Tak więc przyszlibyśmy na jego ślub (o ile kiedykolwiek by się odbył). Stany były na tyle rozwiniętym państwem, że małżeństwa jednopłciowe były legalne, a Dievam tak naprawdę nic do tego, z kim Łowcy dzielili sypialnie.

Jednakże stanowczość Chrisa w tej konkretnej sprawie tak bardzo mnie zaintrygowała, że zacząłem się zastanawiać nad tym, czego ja chciałem. Wiedziałem, czego pragnęła Eira. Wyznawała wiarę w poważne, prawdziwe, stabilne związki z tą całą otoczką pierdół, jak oficjalne zaręczyny czy małżeństwo. Ale czy to było to, do czego dążyłem też ja? Teraz, kiedy zainteresowałem się na poważnie jakąś dziewczyną, powinienem określić, na jaki etap chciałbym wprowadzić ewentualny związek, ale ja... Chyba po prostu nie potrafiłem potraktować takich spraw poważnie. Może byłem niedojrzały, może po prostu potrzebowałem trochę czasu. W chwili obecnej nie wyobrażałem sobie takiego tytułu: Max McCarey, mąż Kogośtam. Bardzo prawdopodobne, że takie rzeczy po prostu nie były dla mnie. Bardzo prawdopodobne, że Chris myślał tak samo.

***

Podróż helikopterem na miejsce naszej planowanej misji nie należała do tych najprzyjemniejszych. Co było w tym najdziwniejsze, nie do końca wiedziałem czemu. Nie przeszkadzało mi głośne trajkotanie Livy i Nikki, Eira kłócąca się z Huke'em, Talia i Ryan obmacujący się przy ścianie, ani nawet Chris siedzący cicho obok mnie i patrzący sztywno przed siebie. Chyba był zły za wczoraj.

W każdym razie, coś było nie tak. Miałem takie dziwne uczucie od samego początku, że coś złego może się wydarzyć. Że coś złego się wydarzy. Przerażało mnie to, ale nie miałem zamiaru nikomu o tym mówić. Ostatnio działy się ze mną naprawdę dziwne rzeczy, nie chciałem dołączać do nich jakichś bezsensownych przeczuć. Nawet jeśli wszystko wydawało się nienaturalnie ponure i ciemne.

Gdy wylądowaliśmy i wszyscy już wyszliśmy na zewnątrz, pilot (którym na szczęście nie był Brett) wychylił się do nas przez okno i zawołał:

– Wpadnę za kilka godzin!

A potem po prostu odleciał.

To nie tak to powinno wyglądać. Wszelkie środki transportu powinny zawsze czekać na drużynę, ponieważ nigdy nie wiadomo, co tak naprawdę może nas spotkać. Co jeśli w tym miejscu będzie naprawdę duże gniazdo wampirów i nie damy rady w ósemkę? Co jeśli potrzebowalibyśmy natychmiastowej ewakuacji? Nie mieliśmy, gdzie uciec, gdzie się schować, nie miał kto nas stąd zabrać. Byliśmy pozostawieni sami sobie. Dievam jest bezwzględne i konserwatywne, ale nigdy nie pozostawiłoby tak po prostu swoich ludzi.

– To było dziwne – powiedziała Eira.

Nie ona jedna wyczuła, że coś dziwnego się święci, ponieważ wszyscy pozostali wyglądali na nieźle zdezorientowanych. Jedynie Liva wydawała się być względnie spokojna, ale przecież ona nie była aż tak doświadczona w łowiectwie.

Po raz pierwszy... | bxbDonde viven las historias. Descúbrelo ahora