The Babysitter || l.h

By gorzkaczekolada

674K 51.9K 4K

„(..)Przeniosłam wzrok na panią Hemmings, która teraz uśmiechała się do mnie, doskonale zdając sobie sprawę... More

00
01
02
03
04
05
06
07
08
09
10
11
12
13
14
15
15 i 1/2
16
17
18
20
21
22
23
24
24 i 1/2
25
26 + Liebster Award
27
28
29
30
Epilog

19

17.4K 1.5K 105
By gorzkaczekolada

- Lukey, Lukeeeeey! - Skandowała Molly, wywołując tym ciągły uśmiech na mojej twarzy. Skakała z podenerwowaniem za każdym razem, kiedy jej brat miał w rękach piłkę. Nawet nie muszę mówić jaka radość ją ogarniała, kiedy trafiał nią do kosza. Znajdowałyśmy się na sali gimnastycznej The High School of Harvenshill, na której odbywał się mecz szkolnej drużyny koszykarskiej. Wcale nie należał on do super ważnych ani nie było tu całej szkoły kibicującej koszykarzom, jednak Molly tak bardzo chciała tu przyjść, że nie potrafiłam jej odmówić.

Posłałam jej rozbawione spojrzenie, poprawiając dłońmi spódnice. Tuż za mną stał Colton, który o dziwo nie grał, więc byłam lekko mówiąc skrępowana. Niefajnie się stało, wiedząc, że ktoś kogo nie lubisz i kto nie lubi ciebie, był tuż za tobą. Tym bardziej, że słyszałam jego kąśliwe komentarze w moją stronę, które starałam się ignorować.

- Oh, wciąż nie wierzę, że Hemmings odważył się z tobą pokazać na mieście. - szepnął mi "mój ulubieniec" do ucha, sprawiając, że zadrżałam. Automatycznie zrobiłam mały krok przed siebie, zwiększając chociaż o odrobinę odległość między nami. - Musisz być dobra w łóżku.

Z oburzeniem obróciłam się w jego stronę, posyłając mu mordercze spojrzenie. Trzeba mieć tupet, żeby mówić o kimś takie rzeczy, a do tego jeszcze przy dziecku.

- Co? - niemal pisnęłam, spoglądając kątem oka na Molly, która na szczęście była na tyle zajęta meczem, że na nas nie zwracała uwagi. Musiałam unieść głowę, żeby móc na niego patrzeć, bo po pierwsze był wyższy, a po drugie stał w rzędzie wyżej.

Zaśmiał się kpiąco.

- Czas dorosnąć. - Otóż to, hipokryto... Patrzył na mnie z góry z uśmiechem błąkającym się na jego ustach. - Wszyscy wiemy, że inaczej nawet nie podszedłby do ciebie, a co dopiero dotknął.

Spuściłam wzrok, czując, jak na moje policzki wtargnęły rumieńce. Każde jego pojedyncze słowo było małą szpileczką wbijaną w moje serce. Złapałam Molly za rączkę i chciałam już odejść od niego, żeby dziewczynka nie musiała słuchać słów kogoś o tak niskim poziomie moralności, ale jego słowa zatrzymały mnie w pół kroku.

- Ale jeżeli jesteś taka jak swoja matka, to wątpię.- powoli odwróciłam głowę w jego kierunku. On patrzył na mnie z kpiną i wyższością, natomiast jego kolega z trudem powstrzymywał śmiech, zasłaniając usta dłonią i błąkając wzrokiem po podłodze. - Nic dziwnego, że twój ojciec robi to teraz z moją matką.

Na jego twarz wtargnął ironiczny uśmiech, a z mojej odpłynęły wszystkie kolory. Niemal zachłysnęłam się powietrzem, kompletnie nie mogąc w to uwierzyć. Próbowałam coś powiedzieć, ale jedyne co z tego wyszło to otwieranie i zamykanie buzi naprzemian. Nie potrafiłam się nawet odezwać.

W końcu nie zważając na niezadowolenie dziewczynki, wzięłam ją na ręce i poszłam na drugi koniec trybun. Odstawiłam ją na ziemię, a sama oparłam się o barierki, gdyż teraz stałyśmy najbliżej boiska.

Stamtąd spojrzałam na niego, a on dostrzegając to, posłał mi zwycięski uśmiech, unosząc brwi. Odwróciłam pośpiesznie wzrok, siadając na krześle za mną i chowając twarz w dłoniach. Nie wiedziałam, czy chciałam płakać, śmiać się czy krzyczeć.

#

Tym razem Luke nie miał pojęcia, że ja i Molly wybieramy się na mecz, więc obydwoje pojechaliśmy osobnymi samochodami. Dzięki temu czekałyśmy na niego w domu Hemmingsów, oglądając bajki na ulubionym kanale dziewczynki. Ja tak naprawdę udawałam zainteresowaną, natomiast Molly ewidentnie tak była, patrząc ze skupieniem w ekran i niemal nie mrugając. W rękach ściskała dużego misia, co jakiś czas się do niego przytulając. Po mojej głowie chodziły tylko słowa Coltona i mój ojciec całujący się z kobietą, która nie była moją mamą. Co jeżeli to właśnie dla niej zostawił mamę? Ogarnęła mnie złość i już w tamtej chwili miałam ochotę pojechać do Sydney i wykrzyczeć mu, co o nim myślę. A dla jego dobra lepiej by było, gdyby tego nie wiedział.

Przez otwarte okno doszedł głos silnika samochodu, a po chwili do środka domu wszedł Luke, rzucając w przedpokoju sportową torbę na podłogę. Nie zaszczycił nas jednak sobą i od razu poszedł do kuchni. Wstałam więc z kanapy, chcąc udać się do niego, by powiedzieć, że będę już szła. Stanęłam w progu i niemal natychmiastowo zasłoniłam usta ręką. Siedział przy wyspie kuchennej nieskutecznie próbując zatamować cieknącą z nosa krew papierowymi ręcznikami. Do tego miał rozciętą wargę, całą brodę z krwi i ogromną szkarłatną plamę na koszulce.

Prędko się jednak ogarnęłam, podchodząc do niego. Ze skupieniem odsunęłam jego dłonie z twarzy, żeby zobaczyć dokładnie wszelkie obrażenia, a następnie przygryzając wargę, rozglądnęłam się po pomieszczeniu.

- Pochyl się do przodu, wydmuchaj delikatnie nos i dociśnij dwoma palcami skrzydełka nosa. - powiedziałam szybko, podchodząc do zamrażarki, z której wyciągnęłam pierwszą lepszą mrożonkę. Zawinąwszy w szmatkę, przyłożyłam ją blondynowi do karku. - Trzymaj.

Posłusznie się usłuchał, posyłając mi jako taki uśmiech. Wypuściłam głośno powietrze, zdając sobie sprawę, jak bardzo miałam ściśnięty żołądek. Sama sobie nie wierzyłam, że aż tak bardzo się o niego martwiłam.

- Kto ci to zrobił?- zapytałam z wahaniem, przeczesując dłonią włosy i nie spuszczając wzroku z blondyna. Przecież w każdym momencie mógł zemdleć lub stracić przytomność. - Nie boli cię głowa? Nie trzeba jechać do szpitala? Masz mdłości?

Zaśmiał się cicho, puszczając skrzydełka nosa i sprawdzając czy wciąż cieknie krew. Niestety coś jeszcze leciało, ale znacznie mniej niż wcześniej.

- Nie, nie i nie. - uniósł jeden kącik ust, po czym wziął głęboki oddech. - I nieważne kto. Męska tajemnica.

Kiwnęłam głową ze zrozumieniem, starając się zapomnieć o ciekawości, która mnie ogarniała. Podeszłam do kredensu i z dolnej szuflady wyciągnęłam apteczkę, którą na samym początku mojej kariery opiekunki pokazała mi pani Elizabeth. Stanęłam obok Luke'a, kładąc ją na blat wyspy, a następnie wyciągając z niej jednorazowe rękawiczki, które, jak na przyszłą lekarkę przystało, założyłam na dłonie. Wyciągnęłam wszystkie potrzebne mi waciki, plastry i oczywiście wodę utlenioną, przysuwając je jeszcze bliżej chłopaka.

- Wyprostuj się już. - mruknęłam, stając pomiędzy jego nogami. Wiedziałam, że robię to co należy, jednak mimo wszystko, serce zabiło mi szybciej. Łokciem odsunęłam jego dłoń z nosa, natomiast drugą sam zabrał, odkładając mrożonkę na blat. Jego wzrok spoczywał na mojej twarzy, co nie powiem, krępowało mnie. Na szczęście krwotok z nosa był już zatamowany, więc zabrałam się za dezynfekowanie wargi. Nasączyłam wacik wodą utlenioną i poczęłam ścierać zaschniętą krew z jego twarzy. W pewnym momencie syknął, bo zapewne najechałam nim na zadrapanie, którego wcześniej nie było widać. - Przepraszam. - posłałam mu lekki uśmiech, czyszcząc skórę wokół rany na wardze. Rozpakowałam plaster i nakleiłam go, kończąc swoją robotę. Przygryzłam wargę, ściągając z dłoni rękawiczki i powstrzymując się z całej siły, przed pocałowaniem go w czoło.

- Dziękuję, pani doktor. - powiedział, unosząc jeden kącik ust do góry, gdyż rana i plaster uniemożliwiały mu uśmiechnięcie się. Jego dłonie znalazły się na moich biodrach, na co wciągnęłam szybko powietrze, czując dreszcze przechodzące po moim ciele. Pociągnął mnie w swoją stronę tak, że usiadłam na jego udzie.

- Luke...- mruknęłam, chcąc wstać, ale oczywiście trzymał mnie tak mocno, że nie mogłam się ruszyć.

- Ivy... - powiedział zachrypniętym głosem, a moja twarz przybrała odcieni burgundu, mimo to nie mogłam się nie uśmiechnąć. Westchnęłam głośno.

- Wiesz, że będziemy musieli porozmawiać? - zapytałam cicho, spoglądając na niego tylko kątem oka i bawiąc się materiałem jego koszulki. Nawet nie wyobrażacie sobie, jak dudniło mi wtedy serce. - Poważnie.

Teraz to on westchnął, sprawiając, że ciepłe powietrze otuliło moją szyję, na której już po chwili pojawiła się gęsia skórka. Jak dobrze, że miałam rozpuszczone włosy.

- Wiem. - odparł, kiedy na niego spojrzałam. Nasze twarze dzieliła tak mała odległość, że bałam się wykonać nawet najmniejszy ruch. Spuściłam jednak głowę, przyglądając się plamie na jego koszulce i bawiąc się jej materiałem. Kiedy przez przypadek dotknęłam jego brzucha, oczywiście przez materiał, zadrżał, ale wmówiłam sobie, że musiało mi się wydawać.

- Ściągaj to. - powiedziałam w końcu i wyswobodziłam się z jego ucisku, wykorzystując moment, kiedy jego uścisk zelżał. Posłał mi zaskoczone spojrzenie, unosząc kącik ust do góry. - Zapiorę to. - mruknęłam pośpiesznie, przewracając oczami i czując pojawiające się rumieńce na twarzy.

Wstał po chwili, patrząc na mnie z rozbawieniem i zamiast wyjść do pokoju, by się przebrać, przy mnie ściągnął koszulkę, następnie mi ją podając. Przełknęłam ślinę, kiedy zrobiło mi się gorąco. Uciekałam wzrokiem na boki, żeby tylko na niego nie patrzeć, ale kilka razy nie wytrzymałam i spojrzałam. Może i nie miał idealnego sześciopaka i ciała jak model, ale dla mnie był typem chłopaka, za którym obejrzałaby się każda dziewczyna, mijając go na plaży. Jego szczupłość, a do tego delikatne umięśnienie tworzyły według mnie ideał.

Przygryzłam zawstydzona wargę, spuszczając w końcu wzrok na podłogę.

- To ja pójdę do łazienki. - mruknęłam, odchrząkując i pośpiesznie wyszłam z pomieszczenia, o mały włos nie wpadając w ścianę.



Continue Reading

You'll Also Like

131K 7.3K 38
-No wiesz, większość z nas to upadłe anioły, ale niektórzy zostali urodzeni w Piekle- Zabrzmiał jego głęboki głos, a na jego ustał tańczył ten uśmies...
70.6K 3.7K 125
Zawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby...
6.2K 245 29
Dzień dobry polecam przeczytać książka na początku jest nudna, ale pużniej się dzieje polecam przeczytać bo chyba warto XD z góry przepraszam za błę...
173K 6K 16
Gdy prawda wyjdzie na jaw Małe miasteczko Portsall żyje tajemniczą tragedią. Z klifu do morza rzucił się uczeń miejscowego liceum. Czy do jego śmierc...