07

19.4K 1.5K 119
                                    

Przez kilka następnych dni skutecznie udało mi się unikać Luke'a albo po prostu on także unikał mnie. Widziałam go zaledwie parę razy na biologii i hiszpańskim, ale zawsze albo spuszczałam wzrok, albo wbiegałam do klasy i wybiegałam z niej jako pierwsza. Nawet kiedy byłam u Niego w domu, zajmując się Molly, nie zdarzyło się, żebym Go spotkała. Tym bardziej utwierdzało mnie to w przekonaniu, że nawzajem się unikaliśmy. I na szczęście nie zauważył mnie, kiedy przechodziłam kilka metrów od Niego, idąc w kierunku mojego ulubionego drzewa na szkolnym podwórku. Był pogrążony w rozmowie z Colton'em, z chłopakiem, który także grał w szkole w koszykówkę. Wyjątkowo nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi. To on najbardziej mną gardził, chociaż teraz już nie byłam tego taka pewna...

Tego dnia czułam się źle w sukience, którą na sobie miałam. Była w formalnym stylu, czyli praktycznie tak jak większość moich ubrań, ale była wyjątkowo brzydka. No cóż, kupił mi ją tato i chcąc, nie chcąc, musiałam ją założyć. Jej brązowy kolor przynosił mi na myśl jedną rzecz, ale jednak powstrzymam się przed powiedzeniem tego na głos. Była tuż nad kolano i miała biały zaokrąglony kołnierzyk. Okropieństwo. Dlatego też dzisiaj chowałam się po wszystkich możliwych kątach, nie chcąc, żeby ludzie musieli ją, i w sumie mnie też, oglądać. Wiadomo, że i tak mieli okazje, żeby ją zobaczyć, ale ograniczałam je do minimum.

- Cóż takiego znowu czytasz, Sztywniaro? - usłyszałam radosny głos Shirley, kiedy stanęła nade mną, całkowicie zasłaniając mi światło. Podniosłam głowę, posyłając jej delikatny uśmiech.

- To, co zwykle - odpowiedziałam, pokazując jej okładkę jakiejś popularnonaukowej książki, którą dostałam od ojca. - Kujonko.

Ta tylko wzruszyła ramionami i zrzuciła z ramienia torbę, po czym opierając się o drzewo, usiadła obok mnie.

Wtedy spojrzałam przed siebie i o mało co nie zachłysnęłam się powietrzem, kiedy zauważyłam, że dosłownie kilka kroków przede mną siedzieli Luke, Colton i jeszcze jakiś dwóch chłopaków. Wiedziałam, że siedzą niedaleko, ale nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak blisko. Gdybym tylko chciała, bez problemu mogłam dokładnie słyszeć całą ich rozmowę. Chyba, że trochę się przesunęli, bo wydawało mi się, że wcześniej siedzieli w cieniu.

- Oni tutaj od dawna są? - zapytałam po cichu, wskazując brodą w kierunku czwórki chłopaków, kiedy całą mnie zaczął ogarniać stres. Ostatnimi czasy działo się to bardzo często. Za często.

- Byli tu odkąd wyszłam ze szkoły - powiedziała, marszcząc brwi i patrząc na mnie z zamyśleniem. - A co?

Mruknęłam tylko cicho "nic" i chciałam powrócić do czytania książki, kiedy przed nami rozniósł się głośny śmiech. Niekontrolowanie podniosłam głowę i spojrzałam w kierunku, z którego dochodził, skupiając się na rozmowie chłopaków.

- Gdyby ta sukienka była do kostek, miałbym wrażenie, że widzę zakonnicę - usłyszałam rozbawiony głos Coltona, a mnie przeszło jakieś dziwne przeczucie, że rozmawiają właśnie o mnie.

- Habit zakonnicy ma przynajmniej normalny kolor, nieprzypominający gówna - odezwał się ktoś inny, na co reszta zaniosła się śmiechem. Zakuło mnie w sercu, ale starałam się nie dać tego po sobie poznać. Widziałam kątem oka, którego w rzeczywistości nie ma, jak Shirley spogląda na mnie ze współczuciem.

- Ostatnio nawet moja prababcia ubrała się bardziej młodzieżowo niż sztywniara - ponownie głos zabrał Colton, a reszta ponownie się zaśmiała. Tylko Luke nagle zerwał się z ziemi i posłał swoim kolegom wściekłe, a zarazem znudzone spojrzenie. Chyba jako jedyny nie był tym wszystkim rozbawiony.

Moje serce zaczęło o wiele szybciej bić, kiedy nie spuszczałam z niego wzroku choćby na sekundę. Przygryzłam wnętrze policzka, uważnie przyglądając się całej sytuacji.

- Ivy, chodźmy stąd - usłyszałam spokojny głos blondynki, ale pokręciłam przecząco głową. Nie mogłam stamtąd pójść w takim momencie.

- Mógłbyś się zająć w końcu, kurwa, swoim życiem - odezwał się Luke, patrząc na kolegów z pewną odrazą. - Chociaż ty go musisz nie mieć, jeżeli ciągle gadasz tylko o niej.

- Lukey, czyżby panna cnotka zawróciła ci w głowie? - zapytał z ironią Colton, przekierowując rozmowę na inne tory.

Hemmings zaśmiał się tylko pod nosem.

- Widzisz, wszystko sprowadzasz do innych - rzekł, potwierdzając swoje poprzednie słowa. - Zresztą ona przynajmniej wie, co chce robić i jak widać, dąży do tego za wszelką cenę, a ty? Żerujesz tylko na kasę rodziców i gówno robisz.

Skończył mówić i tak po prostu poszedł pewnym krokiem w kierunku szkoły, zostawiając mnie totalnie onieśmieloną i zdezorientowaną do tego stopnia, że przez kilka minut nie potrafiłam zamknąć buzi.

*

Mieszałam łyżką w zupie, nie mając kompletnie ochoty na jedzenie ze względu na żołądek związany w supeł ze stresu i nie zwracając żadnej uwagi na współbiesiadników, którzy pogrążeni byli w rozmowie. Kiedy kilka godzin wcześniej mama oznajmiła, gdzie idziemy na kolację, zakrztusiłam się wodą, którą piłam. Po kilku mocniejszych uderzeniach w plecy na moje szczęście lub i nieszczęście wszystko wróciło do normy i mogłam spokojnie odetchnąć, żeby później dać lekką reprymendę mamie za niezapytanie mnie o zdanie. O tyle lepiej się poczułam, kiedy okazało się, że idziemy same z mamą, bo tato nie wyraził chęci. Zresztą nawet jeśli miał ochotę pójść, to mama by z nim nie poszła, bo przechodzą teraz przez "ciche dni". Miałam wrażenie, że ostatnio coraz gorzej się dogadują, a mama częściej chodzi smutna niż radosna, co strasznie mnie bolało. Tato jak zwykle nie okazywał żadnych uczuć, tylko wciąż był surowy i wymagający.

- Ivy, nie jesteś głodna? -usłyszałam głos mamy, dlatego powoli podniosłam głowę, usilnie starając się, żeby nie spojrzeć na siedzącego naprzeciwko mnie Luke'a, który zresztą nie spuszczał ze mnie wzroku. Czułam się skrępowana i zmieszana.

- Jakoś nie mam ochoty na jedzenie - mruknęłam, posyłając skrępowane spojrzenie i nieśmiały uśmiech Elizabeth. - Oczywiście zupa jest przepyszna, ale po prostu nie mogę.

Pani Hemmings zaśmiała się cicho.

- Nic nie szkodzi.

Po tych słowach odłożyłam łyżkę i wyprostowałam się na siedzeniu, po raz pierwszy tego wieczoru spoglądając na chłopaka, który niespodziewanie również pojawił się na kolacji. Już nie raz jadłam u państwa Hemmings, ale Luke nigdy nie zaszczycił nas swoją obecnością.

Przygryzł kolczyk w wardze, a ja poczułam jak robi mi się gorąco. Jeszcze bardziej zmieszana spuściłam wzrok, zaczynając obmyślanie planu ucieczki.

- Ja i Ivy pójdziemy do mnie, obiecałem, że jej coś pokażę - usłyszałam zachrypnięty głos, dlatego niemal jak poparzona podniosłam głowę, posyłając Lukowi przerażone spojrzenie.

Wychodzi na to, że moje plany ucieczki na nic się nie zdadzą.

Przełknęłam powoli ślinę, ze zdezorientowaniem patrząc na mamę, licząc, że załapie moją aluzję, kiedy kopnęłam ją pod stołem.

- W porządku, będziemy w ogrodzie - odezwał się tym razem pan Hemmings.

Luke wstał już od stołu i patrzył na mnie wyczekująco, doskonale zdając sobie sprawę, że się z tego nie wywinę. Spojrzałam ostatni raz na mamę, która posłała mi ponaglające spojrzenie.

No dzięki, doskonale rozumiesz swoją córkę.

Niepewnie odsunęłam krzesło, kiedy ta doroślejsza część towarzystwa zajęła się rozmową i zbieraniem się do ogrodu, oczywiście oprócz Molly, która wciąż zajadała, aż trzęsły jej się uszy.

Z przeogromnie szybko bijącym sercem, gładząc pudrową spódniczkę, podeszłam do Luke'a i stanęłam tuż przed nim, posyłając mu pytające spojrzenie.

Bo co do diaska on ode mnie chciał?








The Babysitter || l.hWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu