28

14.9K 1.3K 245
                                    


Mocniej zacisnęłam palce wokół dłoni Luke'a, kiedy w oddali ujrzałam dom Ashton'a Irwina, do którego zmierzaliśmy. Tego dnia urządzał małą domówkę, a raczej spotkanie kilku osób ze szkoły i jak twierdził mój chłopak, obydwoje zostaliśmy zaproszeni. Jednak wcale nie szłam tam z chęcią. Specjalnie siedziałam dwa razy dłużej w łazience, wybierałam ciuchy i prostowałam włosy, a do tego wyjątkowo się wlekłam, spowalniając tym Luke'a, który tego dnia miał wyjątkowo dobry humor i cały czas uśmiechał się do mnie. Nawet powiedział mi, że pięknie wyglądam, na co oczywiście spaliłam buraka, a później roześmiałam się głośno, chcąc odwrócić od tego jego uwagę. Tłumaczyłam się tym, że byłam ubrana jak on. Raz poszłam z nim na zakupy i skończyło się tym, że wyglądałam teraz jak żeńska wersja jego. Ale nie przeszkadzało mi to, bo o dziwo dobrze czułam się w czarnych vansach, obcisłych rurkach, czerwonej kraciastej koszuli i skórzanej kurtce.

Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, posłałam Luke'owi wymuszony uśmiech i wtuliłam się w jego ramię, jakbym chciała, żeby uchronił mnie przed całym światem. Gdy znaleźliśmy się tuż przed dużym białym domem z ciemnym dachem, poczułam jak składa pocałunek na moim czole, dlatego miałam wrażenie, jakby nagle przybyło mi odwagi. Posłałam mu niepewne spojrzenie i oboje weszliśmy po schodkach, trzymając się za ręce. Nim Luke zdążył zapukać, drzwi się otworzyły, a w nich stanął uśmiechnięty od ucha do ucha Ashton - serce zaczęło bić mi znacznie szybciej ze stresu, dlatego mocniej ścisnęłam dłoń Luke'a.

- Moje kochane gołąbeczki - zarechotał głośno, na co spaliłam buraka, więc szybko spuściłam głowę, skupiając wzrok na swoich czubkach butów. Jednak już po chwili, zdobywając się na odwagę, z powrotem ją podniosłam, wolną dłonią zakładając kosmyk włosów za ucho.

- Już zdążyłeś się upić? - zapytał rozbawiony blondyn, klepiąc przyjaciela w ramię, który oczywiście przewrócił oczami.

- Kto? Co? Wypiłem tylko jedno małe piwko, łosiu - odpowiedział w samoobronie Irwin, kiedy nagle zbliżył się do mnie, szepcząc mi do ucha: I sześć kieliszków wódki, ale ciii..

Zachichotałam pod nosem, kiedy się ode mnie odsuwał. Nie mogłam powiedzieć, że nie, ale faktycznie było już trochę od niego czuć alkohol. Wsuwając dłonie do kieszeni spodni, posłał mi jeszcze perskie oczko, na co Hemmings odchrząknął znacząco, puszczając moją dłoń.

- Tak ci tylko przypomnę, Irwin, to moja dziewczyna - rzekł, przybierając "groźną" minę, z której tak naprawdę chciało mi się śmiać i oczywiście podkreślając zaimek dzierżawczy. Ashton podniósł obydwie dłonie w geście obronnym, mrużąc niewinnie oczy i powoli wycofał się w głąb domu, w końcu znikając nam z oczu, gdy skręcił.

Nie mogąc powstrzymać uśmiechu, spojrzałam na Luke'a, który wzdychając głośno, tylko pokręcił głową na boki. Gestem dłoni zaprosił mnie do środka, dlatego przeszłam przez próg, teraz już z nieco większą pewnością. Wzięłam głęboki wdech. "Niech zabawa się zacznie"

#

Ponownie głośno i ciężko wzdychając, oparłam głowę na ręce, którą podpierałam się o ramię fotela, na którym siedziałam. Dokładnie dziesięć minut temu pod pretekstem pójścia po coś do picia i do toalety, Luke zostawił mnie samą, a właściwie w towarzystwie pijanego Caluma, który obecnie spał na kanapie naprzeciwko mnie. Telefon zostawiłam w domu, dlatego nawet nie miałam czym zabić nudy i zniecierpliwienia, które zaczęły mi doskwierać coraz bardziej. Zawsze mogłam wyjść na taras, gdzie znajdowała się reszta zaproszonych, ale przez jedną osobę z nich, czytaj Coltona, nie miałam zamiaru się tam pojawiać. Wolałam zdechnąć samotnie w fotelu, aniżeli patrzeć na niego.

Kiedy upłynęło pięć kolejnych długich minut, krzyżując ręce na piersiach, wstałam i ruszyłam w kierunku toalety, a przynajmniej taki miałam zamysł. Szczerze mówiąc, zachciało mi się siusiu, a poza tym były duże szanse, że natknę się gdzieś na Luke'a. Miałam tylko nadzieję, że nie znajdę go śpiącego gdzieś na podłodze.

Szłam powoli, bo światła były zgaszone, a kompletnie nie znałam tego domu. Kiedy poczułam powiew wiatru na skórze, domyśliłam się, że jestem blisko otwartych drzwi tarasowych. Poza tym w moim przekonaniu utwierdził mnie coraz głośniejszy z każdym krokiem odgłos śmiechu. Nie był zwykły, był to raczej śmiech, którym unikasz odpowiedzi. Jednak kamień spadł mi z serca, bo rozpoznałam w nim nikogo innego niż Luke'a.

- Naprawdę nie żałujesz, że to wtedy powiedziałeś? - zapytał męski głos, który również nie był mi obcy. Stuprocentowo należał do znienawidzonego przeze mnie Coltona, dlatego zatrzymałam się w półkroku. Nie wiedziałam czemu, ale nagle zaczęła interesować mnie ich rozmowa.

- Co powiedziałem? - tym razem odezwał się mój chłopak, jakby odciągając moment odpowiedzi. Wyczułam w jego głosie podenerwowanie. - W sumie to chyba nie... Nie.

- Kiedy Hood mi powiedział, że wygrałeś ten pieprzony zakład, nie mogłem uwierzyć - zaśmiał się, ewidentnie pijany mój (nie)ulubieniec. Moje serce stanęło, jakby obawiało się, co zaraz usłyszy. Moje dłonie nagle zaczęły się pocić, kiedy zapanowała dłuższa cisza. Słyszałam jedynie swój własny oddech i bicie serca. - No, bo popatrz! Ty i Cnotka Ivy! To jak... dżem z majonezem, cholera!

Znowu zapadła cisza. Tak bardzo głucha... Nagle powietrze zrobiło się gęstsze, a w moich oczach zaczęły zbierać się łzy.

Zakład.

Luke nic do mnie nie czuje.

Ma mnie gdzieś.

Po prostu mnie wykorzystał.

Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, a za nią następna i następna... Coraz ciężej łapało mi się powietrze, dlatego obróciłam się na pięcie, chcąc uciec stamtąd, jak najdalej się dało. Wtedy poczułam czyjeś dłonie na swoich ramionach, o mało nie wpadając w ich właściciela. Dzięki smudze światła wpadającej przez okno z pobliskiej latarni, byłam w stanie rozpoznać stojącą przede mną postać. Ashton, który chyba całkowicie doszedł już do siebie, patrzył na mnie z niemałym przerażeniem. Uchylił lekko usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale sam nie wiedział co. Pokręciłam tylko delikatnie głową, robiąc krok do tyłu.

- Powiedz to, do cholery! Już wiem, o co ci wtedy chodziło! - zaczęłam krzyczeć na niego, wykorzystując go do wyładowania emocji. - Powiedz to pieprzone "a nie mówiłem"!

On tylko stał cicho, spuściwszy głowę, jakby nie potrafił nawet mnie spojrzeć. Oddychałam płytko i szybko, co chwilę pociągając nosem. Na moje nieszczęście przyszło mi usłyszeć coś jeszcze. A podobno nie kopie się leżącego.

- Wymyśl sobie nagrodę Hemmings za wyrwanie Gonzalez! - doszedł do mnie głos, dlatego odwróciłam głowę, żeby ujrzeć wchodzącego do środka Coltona. Załkałam głośno i zasłaniając twarz dłońmi, wyminąwszy Ashtona, wybiegłam z jego domu, zatrzaskując za sobą drzwi.

Miałam wrażenie, że moje serce pękło na milion małych kawałeczków, a cała moja godność została zdeptana. Czułam się jak niechciany śmieć. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Cała się trzęsłam, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. Przez moją głowę przelatywały jak obrazy, wszystkie momenty, kiedy On był dla mnie taki dobry, kochany, jak nikt. Kiedy był taki, jakiego uwielbiałam. Lubiłam. Od którego byłam uzależniona.

Taki, jakiego... kochałam.

The Babysitter || l.hWhere stories live. Discover now