01

30.4K 1.6K 78
                                    

Harvenshill to nieduże, położone nad oceanem miasteczko leżące we wschodniej części Australii. Pomimo, że mieszkałam tu już prawie dziesięć lat, nie znałam wszystkich, nie licząc mieszkańców mojego osiedla. Ogólnie wydaje mi się, że nikt tutaj nie znał każdego, bo może i miasto było dosyć małe, ale mieszkańców było zbyt dużo, żeby każdego spamiętać. Ale mimo wszystko panowała tutaj naprawdę przyjemna atmosfera i każdego dnia z chęcią wychodziłam na świeże powietrze, nawet jeśli szłam tylko do szkoły. Ze względu na wysokie temperatury w porównaniu do tych panujących w Europie, gdzie niegdyś mieszkałam, korzystałam z każdego wolnego dnia i gdy tylko dopisywała pogoda, wybierałam się na plażę. Sama.

Niestety.

Nie byłam osobą popularną i lubianą w liceum. Pewnie ze względu na to, że zamiast imprezować wolałam wieczorami poczytać książki, najchętniej związane z biologią bądź chemią lub po prostu pooglądać filmy,  a najczęściej komedie romantyczne, żeby móc przeżyć tą prawdziwą miłość chociaż na ekranie. Ale nie lubili mnie tylko dlatego, że nie dałam im na to nigdy szansy. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo jeszcze rok temu, kiedy zaczynałam liceum, zapraszali mnie na imprezy, ogniska itp., ale zawsze odmawiałam, bo gdyby mój ojciec dowiedział się, że byłam w towarzystwie osób pijących bądź palących, zostałabym uziemiona na całe życie, co wcale w moim wypadku wiele by nie zmieniło, aż w końcu przestali. 

Jest tylko jedna dziewczyna - Shirley, z którą mam lepsze kontakty, ale nie nazwałabym tego przyjaźnią. Dobrze się dogadujemy, w większości sprawach mamy jednakowe zdanie, ale jakoś nie ma między nami tego "czegoś",  co sprawiłoby, że tak jak powinno być między przyjaciółmi, powiedziałabym jej wszystko. Albo po prostu to ja nie potrafię się otworzyć i może w związku z tym, że nie miałam innych dobrych znajomych, sama nie wiedziałam, co powinnam nazywać przyjaźnią.

W każdym bądź razie poznałam ją w pierwszej klasie liceum, kiedy obydwie stałyśmy samotnie na korytarzu pod klasą z biologii, czekając na dzwonek na lekcje. To wtedy chyba po raz pierwszy (i ostatni) odważyłam się do kogoś podejść i zagadać. Na szczęście miło nam się rozmawiało i postanowiłyśmy, że będziemy siedzieć razem,  jeżeli w klasach będą podwójne ławki. I tak po pewnym czasie przybrano nam przezwiska. Dlaczego? Shirley ciągle się uczyła, nawet na przerwach często czytała książki, więc dano jej przezwisko "kujon", chociaż tak naprawdę dużo osób ją lubiło, bo jak sama mówiła, wychodziła często na ogniska i imprezy, na które zawsze zapraszali ją uczniowie ze szkoły. Do tego była naprawdę bardzo ładna, dlatego kiedy ktoś mijał ją na szkolnym korytarzu, wszyscy dziwili się, że jest naprawdę takim kujonem, za jakiego uchodziła. Mnie zaczęto nazywać "sztywniarą" i chociaż nie było to miłe, zawsze tłumaczyłam sobie, że wcale taka nie jestem, tylko zawsze bawię się z rozsądkiem i umiarem. Imprezy urodzinowe młodszych kuzynów się liczą, prawda? 

Ale no nic, trzeba wrócić do szarej rzeczywistości.

Otworzyłam szeroko szafkę i wrzuciłam plecak, wyciągając z niego tylko długopis i gruby podręcznik z rozszerzonej biologii. Zamknęłam drzwiczki i przekręciłam kluczyk w zamku, słysząc charakterystyczne "tyk". Włożyłam kluczyk do tylnej kieszeni obcisłych spodni z wysokim stanem, kolejny raz tego dnia uświadamiając sobie, że popełniłam wielki błąd ubierając je. Znacznie bardziej wolałam nosić spódnice.

Poczułam dotyk na prawym ramieniu, a po chwili przede mną ukazała się uśmiechnięta twarz Shirley. Jej długie blond włosy były związane w koka na czubku głowy, ale kilka kosmyków tuż przy twarzy opadało na jej zaróżowiałe policzki.

- Cześć, Sztywniaro! - krzyknęła wesoło. Lubiła mnie tak nazywać, ale nie robiła tego w sposób jak inni - z pełną pogardą i politowaniem w oczach. 

- Cześć, Kujonie! - odegrałam się tym samym, ale z tą różnicą, że za każdym razem kiedy ją tak nazywałam, posyłała mi pełne nienawiści spojrzenie. I tym razem nie było inaczej. Szturchnęłam ją zaczepnie w ramię, uśmiechając się szeroko. - Masz zadanie z bio-

Nie dane było mi dokończyć, gdyż w tym samym momencie przed nami pojawił się Luke Hemmings. Zamknęłam natychmiastowo usta, uciekając wzrokiem gdzieś na boki. Mimo, że nie pałałam do niego miłością, nie mogłam nie stwierdzić, że jest przystojny. 

Jest i to bardzo. 

- Siema, Kujonko! - powiedział wesoło, pochylając się w kierunku Shirley, żeby uścisnąć ją na powitanie. Odsunął się od niej, przenosząc wzrok na mnie, a jego uśmiech od razu zgasł. - Hej, Sztywniaro.

Kiwnęłam tylko głową, zagryzając wnętrze policzka, czując się co najmniej niezręcznie pod wpływem jego wzroku. 

- Szykuje się dzisiaj impreza - powiedział do Shirley, a na jego twarzy ponownie zagościł uśmiech. - Punkt 19 u Hooda w domu, wpadaj! 

Oh, tak było zawsze i pewnie powinnam się była przyzwyczaić, ale niestety to wciąż za każdym razem bolało, chociaż i tak musiałabym odmówić. 

Luke odszedł gdzieś w swoim kierunku, zostawiając nas same pogrążone w ciszy. Ruszyłyśmy więc w kierunku klasy, w której miała odbyć się nasza następna i później kolejna lekcja. Nie odzywałyśmy się w ogóle i powiem szczerze, że ta cisza zaczęła być naprawdę uciążliwa. Po chwili blondynka zatrzymała się, więc zrobiłam to samo, odwracając się w jej kierunku.

Popatrzyła na mnie zatroskanym wzrokiem.

- Wszystko w porządku, Ivy? - zapytała, przyglądając mi się tak uważnie, że zaczęłam się czuć naprawdę skrępowana. Mimo to robiłam co w mojej mocy, żeby nie uciec wzrokiem gdzieś na bok.

Chwilę zajęło mi odpowiedzenie na zadane przez nią pytanie. Wymusiłam szeroki uśmiech i spojrzałam na nią z rozbawieniem. 

- W jak najlepszym.

Oczywiście, że nie. 

#

Po kilku minutach stania przed drzwiami domu państwa Hemmings, w końcu przemogłam się i zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi. Nerwowo naciągałam rękawy mojej bluzy, którą ubrałam, chociaż na dworze było jeszcze naprawdę ciepło. Przygryzłam wargę, wciąż nie będąc pewną, czy dobrze zrobiłam, zgadzając się na opiekę nad małą Molly. Usłyszałam odgłosy krzątania się, aż w końcu drzwi otworzyły się, a przede mną stanął Luke ubrany tylko w szare dresowe spodnie. Przypuszczam, że właśnie wyszedł spod prysznica, bo jego włosy były tak mokre, że kropelki wody spadały na jego policzki. Przełknęłam nerwowo ślinę i natychmiastowo spuściłam głowę, czując, jak na moich policzkach pojawiają się rumieńce. 

Czy mogłoby być jeszcze gorzej? 

W końcu podniosłam niepewnie głowę,  wciąż nie dowierzając, że widzę go w takiej, ehh ...nie wiem, okazałości i szybko zatrzymałam wzrok na jego twarzy. Zagryzł kolczyk pod wargą i przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Pewnie spośród wszystkich ludzi spodziewał się każdego tylko nie mnie, bo ku mojemu szczęściu zawsze gdy przychodziłam do jego rodziców, oczywiście będąc wysłaną przez moich, jego nie było w domu. Ale nie tym razem.

Ku mojej uciesze po chwili zza niego wyłoniła się drobna postać pani Hemmings, która na mój widok wyraźnie się rozpromieniła. Odchrząknęłam cicho i posłałam jej niezręczne spojrzenie.

- Co ta ona tutaj robi? - mruknął wyraźnie niezadowolony Luke, chcąc, żebym tego nie usłyszała, ale cóż, nie wyszło mu. Kobieta posłała mu karcące spojrzenie, uderzając go lekko w ramię.

- Luke... - powiedziała przez zaciśnięte zęby, następnie przenosząc wzrok na mnie i uśmiechnęła się delikatnie. Odsunęła się delikatnie do tyłu, zapraszając mnie w końcu do środka. - Wejdź, Ivy, a ty idź się ubrać i nie chodź po domu w pół negliżu - powiedziała, kładąc szczególny nacisk na moje imię. Luke uniósł dłonie w obronnym geście, a następnie odwrócił się i wbiegł schodami na piętro.
Oh, jak miło.

The Babysitter || l.hWhere stories live. Discover now