Po jakiś kilku dniach rozpaczy z powodu rozstania rodziców i po wyprowadzce taty z domu (wyszło na to, że będę mieszkać, tu gdzie mieszkam, ale tylko z mamą), przyszła fala złości, ba! wściekłości. Chodziłam naburmuszona jak osa i nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowę z kimkolwiek. Mamy unikałam, a od taty nie odbierałam telefonów, tylko odpisywałam na smsy czterema słowami, tak, nie lub nie wiem. Zachowywałam się dziecinnie, ale potrzebowałam czasu, żeby się z tym wszystkim pogodzić.
Będąc w szkole, praktycznie się nie odzywałam i dziękowałam w duchu Shirley, że nie zmusza mnie do rozmów. Byłam jak tykająca bomba - miałam wrażenie, że w każdej sekundzie mogę wybuchnąć. Wszystko mnie wkurzało zaczynając na piosence lecącej w radio, a kończąc na głośnym oddechu Shirley, który w istocie wcale nie był taki głośny. Mimo to posłałam jej karcące spojrzenie, którego nie była w stanie dostrzec, powtarzając materiał z ostatniej lekcji biologii. O dziwo tego dnia nie poszłam w jej ślady, tępo wpatrując się w ścianę przede mną i od czasu do czasu mierząc buty mijających mnie uczniów.
Kiedy kątem oka zauważyłam, że w moim kierunku zbliża się postawny, wysoki brunet - Colton, którego szczerze z całego serca nienawidziłam, zacisnęłam dłonie w pięści. Jeszcze jego tutaj brakowało.
- Oh, ktoś tu chyba pożyczył ubrania od babci - rzekł, udając, że kaszle, kiedy przechodził obok mnie. Posłałam mu wściekłe spojrzenie.
- Pieprz się, Colton - wyrwało mi się niespodziewanie, co zaskoczyło samego chłopaka, mnie, jak i siedzącą na podłodze obok moich nóg Shirley. Brunet momentalnie przystanął, patrząc na mnie z kpiną i sztucznym uśmiechem błąkającym się na jego ustach.
- Chętnie, ale raczej nie z tobą - odgryzł się, unosząc kąciki ust do góry, kiedy zrobiłam zniesmaczoną minę. - Jednak potrafisz mówić, normalnie nie wierzę.
Pokręciłam głową, wywracając teatralnie oczami i bezdźwięcznie wypowiadając "spadaj".
- Ludzie, jeszcze znasz przekleństwa! - podniósł głos, zwracając tym uwagę innych. Patrzył na mnie z niedowierzaniem, wciąż szeroko się uśmiechając.
Mocniej ścisnęłam dłonie w pięści, spuszczając głowę i skupiając wzrok na czubkach swoich butów. Czułam na sobie uważny wzrok przyjaciółki.
- Mógłbyś łaskawie sobie stąd pójść? - odezwała się blondynka, wstając z podłogi. Colton tylko szerzej się uśmiechnął, kręcąc głową na boki.
W środku mnie się zagotowało, dlatego nie będąc w stanie znieść tego dłużej, uniosłam głowę. Wpatrywałam się w jego wyszczerz, w głowie wyobrażając sobie jak wybijam mu jego piękne, białe ząbki.
- Przykro mi, że masz aż tak nudne życie, że uprzykrzasz je mi. - powiedziałam, wysuwając usta i robiąc smutną minę. - Chociaż wiesz, co? Wcale nie jest mi przykro.
Po tych słowach wyminęłam go, ignorując jego nagły wybuch śmiechem.
- Możecie sobie podać ręce z Hemmingsem! - Usłyszałam jeszcze za sobą, ale kompletnie zignorowałam go, jak i ucisk w żołądku na wypowiedziane przez niego nazwisko.
Szybkim krokiem przemierzałam szkolne korytarze, kierując się do drzwi wyjściowych ze szkoły. Nie zamierzałam zostać tu nawet minutę dłużej, kompletnie nie myśląc o konsekwencjach. Wychodząc z budynku, minęłam się z Lukiem, który szedł w przeciwnym kierunku. Posłałam mu krótkie spojrzenie, ale on wkładając dłonie do kieszeni i odwracając wzrok, po prostu mnie olał. Zabolało mnie to, ale nie miałam zamiaru teraz się tym przejmować. Żyłam adrenaliną, która buzowała w moich żyłach.
Ludzie, wpiszcie tę datę do kalendarza - Ivy Sztywniara Gonzalez idzie na wagary!
- Gonzalez, stój! - zawołał za mną zachrypnięty głos, sprawiając, że zatrzymałam się w pół kroku.
YOU ARE READING
The Babysitter || l.h
Fanfiction„(..)Przeniosłam wzrok na panią Hemmings, która teraz uśmiechała się do mnie, doskonale zdając sobie sprawę, że nie potrafiłabym odmówić dziewczynce. - No, dobrze - powiedziałam niepewnie, zagryzając wargę. - Zostanę opiekunką Molly. Molly Hemmi...