Sięgając Gwiazd. Megan. TOM I...

Per LexisBerg

32.6K 3K 4.5K

Ziemia po potężnej wojnie z przedstawicielami obcych ras. Kakensarki cywilizujące Ziemian, choć ci uważają ic... Més

1. MEGAN
2. MEGAN
3. MEGAN
4. URTARO
5. MEGAN
6. URTARO
7. MEGAN
8. URTARO
9. MEGAN
11. URTARO
12. MEGAN
13. URTARO
14. MEGAN
15. Megan
16. URTARO
17. MEGAN
18. URTARO
19. MEGAN
20. URTARO
21. MEGAN
22. URTARO
23. MEGAN
24. URTARO
25. MEGAN
26. URTARO
27. MEGAN
28. URTARO
29. MEGAN
30. MEGAN
31. MEGAN
32. URTARO
33. MEGAN
34. MEGAN
35. URTARO
36. MEGAN
37. URTARO
38. URTARO
39. MEGAN
40. URTARO
41. CLAUDIA
42. MEGAN
43. CLAUDIA
44. MEGAN
45. CLAUDIA
46. MEGAN
47. URTARO
48. URTARO
49. MEGAN

10. MEGAN

702 69 104
Per LexisBerg

Skierowałam natychmiast głowę w kierunku, skąd dochodził znajomy głos, spojrzeniem natrafiając na potężną sylwetkę kakensarka. Bez dwóch zdań nie sprawiał wrażenia zadowolonego, przez co bardziej mimowolnie aniżeli świadomie objęłam się rękoma, nieznacznie cofając. Tymczasem stojąca przy mnie kobieta nawet nie drgnęła, a co więcej, promienny uśmiech widniejący na jej twarzy nie zelżał ani odrobinę, co powinno nastąpić również automatycznie na widok twarzy podchodzącego do nas bruneta.

- Urtaro – przywitała się głośno i odważnie. – Właśnie szłyśmy do ciebie.

- Laylei miała ją przyprowadzić...

- Dałam jej wolne – oznajmiła, wchodząc mu w słowo i kompletnie nie okazując przy tym strachu przed gigantem. Najwyraźniej doskonale się znali.

- ...dziesięć minut temu.

- Och – rozbrzmiało po raz któryś już dzisiaj z ust dziewczyny. Zerknął na mnie swym surowym spojrzeniem, w którym przez raptem mrugnięcie oka dostrzegłam niezidentyfikowane uczucie, po czym ponownie skupił uwagę na towarzyszce. – Nie miałam pojęcia, że minęło nam już tyle czasu, prawda Meggy?

- Meggy – powtórzył cicho, jakby smakował moje nowe zdrobnienie. Nie krył przy tym zaskoczenia. Następnie odwracając się do nas tyłem i ruszając przed siebie, jakby nic specjalnego się nie stało, oznajmił zwyczajnie: - Rebres stygnie.

- Chodź, Meggy.

- Wolałabym jednak... - Złapała mnie za rękę, kompletnie mnie nie słuchając.

- Zimny rebres jest ohydny i wierz mi, lepiej go wtedy nie jeść.

Wierzyłam na słowo. W sumie co innego mi pozostało. Mogłam jedynie iść tam, dokąd zaprowadzi mnie limonkowa dziewczyna oraz wierzyć jej na słowo. Szczęśliwie już po chwili dotarliśmy do przestronnego, a co więcej niezwykle jasnego pomieszczenia. Pierwszy raz dostrzegłam okna, niemal zamierając na widok rozciągającego się na zewnątrz cudownego i przede wszystkim kolorowego ogrodu. W zasadzie wszystkie trzy ściany skonstruowane zostały w sposób pozwalający podziwiać zewnętrze, natomiast na środku pomieszczenia umiejscowiono elegancki stół zgrabnie unoszący się ponad ziemią w powietrzu.

Prowadzona wciąż przez niewiastę, podeszłam do wyznaczonego mi miejsca, gdzie na srebrzystym blacie czekało już gustowne nakrycie. Nie jedno, lecz aż cztery kompletne nakrycia. Urtaro usiadł u szczytu stołu na monumentalnym siedzisku. Doszłam do wniosku, że wszystkie meble dla niego robiono na specjalne zamówienie, ponieważ nasze siedziska znacznie różniły się rozmiarem. Kobieta puściła moją dłoń i ruszyła przed siebie, zajmując miejsce na wprost mnie, przez co postawny mężczyzna zasiadał pośrodku nas. Po mojej lewej stronie znajdowało się puste nakrycie pozostawione dla osoby, której wciąż brakowało przy stole, co niezmiernie mnie zdziwiło, biorąc pod uwagę nietolerowanie przez bruneta spóźnień. Osunęłam się na miejsce w ciszy.

Kiedy do środka weszło dwoje kakensarków, wzdrygnęłam się. Niby współistniałam już pomiędzy nimi, mając do czynienia z różnymi klientami Laterny, jednak wciąż reagowałam podświadomie wzmożoną czujnością na ich obecność. Urtaro jednak nie mogłam oszukać, co pozwolił mi wywnioskować, ściskając z wyczuciem moją prawą dłoń spoczywającą na blacie. Zerknęłam kątem oka na mężczyznę nieco zdumiona gestem, później na siedzącą naprzeciw rozanieloną Vurtię i ponownie na niego. Dostrzegłam, jak nieznacznie i niemal niezauważalnie unosi kącik ust, nie spuszczając cały czas ze mnie spojrzenia czekoladowych oczu. Swoją drogą wolałam, kiedy nie błyszczały czerwienią jak teraz. Odwróciłam głowę, ponownie spoglądając na puste nakrycie i wolne miejsce.

- Nie musisz się bać – poinformował, kiedy tuż obok pojawił się kakensark nakładający przyrządzone danie. Pachniało wybornie, chociaż wyglądało jak zmielona paćka warzywna solidnie wykąpana w jasnobrązowym sosie, jednocześnie nie odrzucając wyglądem.

- Nie bój się, Meggy – zawtórowała coraz bardziej ucieszona dziewczyna. – Jesteś bezpieczna. Zresztą... - zerknęła wymownie na mężczyznę, przenosząc wzrok na mnie - ...nikt przy zdrowych zmysłach nie odważy się ciebie dotknąć bez pozwolenia.

- Vurtia – warknął upominawczo.

Starałam się pojąć łączącą tę dwójkę relację. Zachowywali się jak para dobrych przyjaciół, lecz nie kochanków. Z pewnością nie łączyły ich żadne romantyczne więzy. Zdawali się rozumieć w lot, absolutnie tolerując odmienność tego drugiego. Jak rodzeństwo, moją głowę nawiedziła zdumiewająca myśl. Ponownie przesunęłam spojrzeniem po dwójce siedzących ze mną kakensarków. Dotychczas nie wnikałam w relacje rodzinne obcych, a już pomysł, że Urtaro nie był jedynakiem i miał rodzinę jak każdy zwyczajny człowiek, zdawał mi się... Cóż, delikatnie rzecz ujmując, nieprawdopodobny. Ponadto zdawali się absolutnie różni nie tylko pod względem charakteru i osobowości, ale także wyglądu, przez co bardziej uwierzyłabym w ich pokrewieństwo za sprawą adopcji.

- Przecież mówię prawdę – obruszyła się, zupełnie niezrażona. – Już nawet pomijając ten twój tytuł, nie ma wątpliwości, że jesteś wyjątkowo zaborczy, więc...

- Skup się lepiej na jedzeniu – warknął ponownie.

Sięgnął po ciemnofioletową kluskę leżącą na osobnym, niewielkim talerzyku tuż obok większego, po czym odważnie zamoczył ją w papce. Temat uważał za zamknięty i lepiej było się z tym zarządzeniem pogodzić. Natomiast dobrze nasiąkniętą kluskę uniósł do ust i odgryzł spory kęs. Zerknęłam w kierunku Vurtii, obserwując przez moment również jej poczynania, od razu zauważając, że nawet posiłki zapewniano mu większe. Pałaszowała nieznane mi dotąd danie niczym mityczną ambrozję z coraz bardziej widocznym, z sekundy na sekundę, zadowoleniem. Otworzyła oczy, patrząc na mnie tak życzliwie, jak nikt nigdy dotąd nie patrzył, a niewytłumaczalne ciepło rozlało się po moim wnętrzu. Absurdalnie poczułam, jakbym stała się częścią nie tylko czegoś większego, ale również...

- Dlaczego nie jesz? – Męski głos sprowadził mnie z powrotem z przestrzeni wypełnionej przedziwnymi myślami. – Tiris?

- Ja... 

Nie do końca wiedziałam, jak najprościej przyznać, że nigdy nie konsumowałam rebres i właściwie przyglądam się, żeby wiedzieć, jak zabrać się do posiłku.

- Och – Kolejne westchnięcie Vurtii. – Nigdy tego nie jadłaś, prawda? – Pokręciłam głową, lecz zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, poinstruowała: - Najlepiej jeść z olebu. – Wskazała palcem na ciemnofioletowe kluski ułożone elegancko przy moim talerzu z rebres. – Są co prawda tacy, co jedzą to osobno, ale tak jest smaczniej. Wystarczy zamoczyć i można się rozkoszować dowoli. Spróbuj.

- Tiris.

Urtaro zerknął na mnie wymownie, czekając, czy zdecyduję się spróbować potrawy uważanej przez obojga za kulinarny rarytas. Nie byłam tchórzem, a wiedząc, że nie podaliby mi trucizny, postanowiłam spróbować. Jednak coś cały czas nie dawało mi spokoju niczym strzyga dręcząca po nocach. Puste miejsce po mojej lewej stronie wręcz wołało o uwagę.

- Mogłabym spytać... 

Bezskutecznie spróbowałam cofnąć rękę, wysuwając ją z olbrzymiej łapy kakensarka.

- Nie krępuj się, Meggy

Vurtia posłała mi kolejny przyjazny uśmiech. Powoli naprawdę zaczynałam ją lubić, darząc ją uczuciem bez względu na pochodzenie, a nawet ewentualne spokrewnienie z przetrzymującym mnie w tej posiadłości, wbrew mojej woli, mężczyzną. Aczkolwiek skłamałabym, twierdząc, że nie zdobył on ani grama mojej sympatii, chociaż postępował pod każdym względem absolutnie niezrozumiale oraz irracjonalnie.

- Czyje jest to nakrycie? – Odważyłam się wreszcie zadać nurtujące mnie pytanie, wskazując jednocześnie na miejsce tuż obok. Wiedziałam, że nawet bez mojej fizycznej prezentacji doskonale zdawali sobie sprawę, o którym miejscu myślę. Bardziej zmartwiła mnie reakcja obojga. Uśmiech Vurtii zanikł na moment, po czym posłała mi wersję wyrażającą bardziej współczucie niż zadowolenie, natomiast Urtaro milczał. Tak jakby brak podjęcia wątku miał mnie zniechęcić do drążenia tematu. – Powiedziałam coś nie tak?

- Absolutnie nie, Meggy – zapewniła kobieta. – Tylko po prostu...

- Postanowiła nie korzystać z zaproszenia – przemówił nieoczekiwanie Urtato.

Zlustrowałam go dokładnie, szczególnie intensywnie przypatrując się zaciekłemu obliczu. Nie wiem czy udało mi się wystarczająco dobrze zamaskować wzdrygnięcie, kiedy jego oczy ponownie zmieniły radykalnie barwę, z czekoladowych przechodząc najpierw w czarne, kolejno błyszcząc czerwienią. Odniosłam wrażenie, że jest nie tylko niezadowolony, ale również wściekły z powodu, o którym wolał raczej nie mówić, podczas gdy ja chyba nie odważyłabym się pytać. Na pewno nie, jeśli okoliczności byłyby normalne, ale tym wiele brakowało do normalności.

- Kto? – zapytałam ponownie, nie odrywając wzroku do kakensarka.

- Zaraz podadzą deser – zaświergotała Vurtia, kiepsko sprawdzając się tym razem w roli odwracacza uwagi.

Urtaro mocno wypuścił powietrze, przez co mogłabym przysiąc, że nawet jego nozdrza zafalowały niebezpiecznie. Nie trzeba było czekać wybitnie długo, aż atmosfera zgęstnieje na tyle mocno, aby w powietrzu bezproblemowo przeskakiwały pomiędzy nami ładunki elektryczne, a chociaż żadnego nie dostrzegłam, doskonale je wszystkie wyczułam. Kątem oka dostrzegłam, jak moja nowa znajoma wierci się w miejscu, z trudem zachowując spokój, aczkolwiek jej reakcja sprawiała wrażenie wypełnionej smutkiem. Uśmiech zanikł, mięśnie się spięły, a co więcej, sama z czujnością zaczęła obserwować mężczyznę, jakby czekając na stosowny moment do usunięcia się z pola bitwy, która lada chwila miała rozpętać się przy stole i stygnącym rebres.

- Powinnaś zjeść. – Sięgnął niemal agresywnie po olebu, kończąc dyskusję, która w rzeczywistości nie zdołała się nawet zawiązać. Wysunęłam gwałtownie dłoń z jego uścisku, skupiając ponownie na sobie uwagę siedzącego po prawej mężczyzny. – Zjedz, Meg.

- Nie, jeśli nie dowiem się, o co tutaj chodzi.

Podejrzewałam, że nie spodoba mi się jego odpowiedź. Przypuszczałam nawet, że w ogóle żadnej mi nie udzieli albo próbując zignorować mój upór, albo co gorsza unaoczniając swoje niezadowolenie z wolna przeobrażające się w gniew. Jego oczy przybrały wręcz szaleńczo intensywną, czerwoną barwę, zaś Vurtia nie skrywała widocznej na, dotychczas niemal nieustannie uśmiechniętej, twarzy obawy.

- Tiris – głos bruneta brzmiał ostrzegawczo.

Wyraźnie życzył sobie, żebym zarzuciła ten temat, tym bardziej rozbudzając we mnie zaciekłość w dążeniu do rozwikłania nurtującej mnie zagadki. Niemniej jednak zdawałam sobie sprawę, że zawziętością oraz widocznym afrontem niczego nie ugram, jedynie mocniej rozbudzając w Urtaro negatywne emocje. Co gorsza, mogłam sobie w ten sposób solidnie zaszkodzić. Dlatego uznałam, że w tym problemie należy sięgnąć po sprawdzony od zarania dziejów patent, kobiecość.

- Przepraszam – przyznałam, spuszczając głowę. – Nie powinnam była pytać.

Mruknął cicho, w związku z czym zaczęłam modlić się w duchu, żeby nie wyczuł podstępu. Kobieca bezradność potrafiła zdziałać cuda, a skoro on nie przebierał w środkach, dlaczego ja powinnam? Otóż, nie zamierzałam. Szczególnie że na wojnie ponoć wszystkie środki są dozwolone. Na wojnie i w miłości, zadrwił samowolnie mój umysł.

- Może jedzmy już? 

Vurtia zerkała ze mnie na Urtaro, jakby czekając pozwolenia. Skinęłam głową, powstrzymując się przed sięgnięciem po jedzenie leżące bliżej niż na wyciągnięcie dłoni. Tymczasem mimo spuszczonego wzroku dobitnie czułam na sobie badawcze spojrzenie bruneta, który również czekał na mój ruch.

- Jedz, Tiris – polecił.

Co dziwnego, wraz z każdą wybrzmiałą głoską zaczęłam przez moment czuć nieopisane uczucie poddania się, całkowitego posłuszeństwa, a nawet chęci wykonania żądania. Już prawie zapomniałam, czego dotyczyła rozmowa, wyciągając mechanicznie rękę w kierunku nieznanych wcześniej kuleczek, powstrzymując się w ostatniej chwili. Nie rozumiałam kompletnie, co się działo z moim ciałem oraz umysłem ani dlaczego prowadziły teraz ze sobą wojnę. Ciało chciało słuchać, poddając się słowom Torisa, ale umysł walczył niestrudzenie i nie zniechęcając się napotkanymi trudnościami. Jednak kiedy niemal namacalnie usłyszałam pytanie rozbrzmiewające w mojej własnej głowie, dlaczego w ogóle mam słuchać Urtaro i spełniać jego zachcianki, ocknęłam się z transu.

- Jesteś dla mnie naprawdę wyjątkowo miły, Toris Urtaro – powiedziałam, zerkając na niego nieznacznie. Dostrzegłam, jak marszczy brwi, podczas gdy oczy nie traciły swego wyjątkowo drapieżnego wyglądu. – A ja wciąż sprawiam tyle problemów. Lepiej będzie, jeśli wrócę już do siebie.

- Tiris.

Jego głos brzmiał jak jawne, migające z daleka ostrzeżenie, ponownie rezonując w moim wnętrzu, jednak znacznie słabiej niż poprzednio. Tym razem szansa na moją kapitulację odeszła w eter, czego wolałam nawet nie komentować. Niech myśli, co chce, podczas gdy nawet neonowy napis ostrzegający przed zagrożeniem nie dałby takiej skuteczności, jak sugestywne komunikaty Torisa. Mimo to wstałam wbrew wszelkim przestrogom, posyłając brunetowi najsmutniejsze spojrzenie, na jakie tylko potrafiłam się aktualnie zdobyć. Podskórnie czułam kurczący się czas, gdyż lada moment mógł również wstać i przykładnie mnie ukarać, wbrew niedawnym zapewnieniom o moim bezpieczeństwie.

- Naprawdę zaczynałam mieć nadzieję, że możemy razem współżyć.

Wciągnął dramatycznie powietrze ze świstem, jawnie wstrzymując je wewnątrz. Dopiero po chwili zorientowałam się, że mieliśmy zupełnie coś innego na myśli, przy czym mój tok rozumowania rozbijał się wyłącznie o wspólną oraz przyjazną egzystencję. Pomimo drugorzędnych problemów postanowiłam nie wychodzić z roli, jeśli pozwoli mi ona zachować głowę na karku, przy okazji zdobywając upragnione informacje.

- Meggy.

Vurtia przesłoniła usta dłońmi, spoglądając ze współczuciem na bruneta. Jej smutne żółtozielone oczy dopadły i mnie, w związku z czym zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, ale szybko odepchnęłam je od siebie, myśląc o osobie, która została pozbawiona posiłku być może przez nieporozumienie.

- Nie chcę sprawiać problemu.

- Wcale nie sprawiasz. 

Vurtia dźwignęła się z miejsca, patrząc na mnie życzliwie. Posłała przy tym Urtaro spojrzenie ponaglające do podjęcia działania, czekając ewidentnie na jego ruch w naszej rozgrywce.

- Jesteś bardzo miła – przyznałam. Z niewyjaśnionego powodu nie chciałam sprawiać kobiecie przykrości. Szczególnie że ja odgrywałam podjętą przez siebie rolę, chociaż najwyraźniej przeceniłam własne umiejętności, nie doceniając przy tym uporu Urtaro. – Ale...

- Claudia. 

Imię kuzynki rzucone przez mężczyznę w powietrze przerwało mój wywód. Zamilkłam, analizując przez dłuższą chwilę, co powiedział. Dopiero kiedy powtórzył, patrząc na mnie w nieopisany sposób, dotarł do mnie sens jego wypowiedzi. 

              * * * * * * * * * * * * * *

Oczywiście mam nadzieję, że kolejny rozdział się spodobał. 
Liczę na szczere komentarze, a za wszystkie - głosy również - serdecznie dziękuję :) 
Każdy komentarz i każdy głos to doskonała motywacja do dalszego działania. 

Continua llegint

You'll Also Like

164K 9.2K 37
Melania Tchórznicka od zawsze była skryta i nieśmiała. Za bardzo. Jej matka powtarzała to za każdym razem, kiedy dziewczyna unikała jak ognia różnych...
669K 16.6K 64
Elodie została sprzedana do niewoli przez swojego ojca, którego uważała za bohatera. Dziewczyna została przeznaczona Rodionowi, który z pewnego, bole...
12.3K 981 44
Jenna Brennan trafia do ośrodka psychoterapii depresji i zaburzeń lękowych pod czujne oko pewnego siebie i przebiegłego psychiatry, Williama Burnsa...
32.8K 2.3K 29
Wersja przed korektą, przepraszam za wszystkie błędy🙏 Samotna, bez szczęścia w miłości, zafascynowana wszystkim co magiczne. Peanellise spaliła kart...