36 | Dlaczego mi ufasz?

174 17 2
                                    

Tamten wieczór jeszcze długo pozostawał mi w pamięci. Co gorsza, nie mogłam się zdecydować, czy chciałabym o tym wszystkim zapomnieć, czy wręcz przeciwnie – powtórzyć. Miałam na myśli nie tylko zdemaskowanie Władcy Wolności, ale także poprzedzające to wydarzenie nasze zbliżenie z Harrisonem. I tak oto zażenowanie pokrywało się ze słodkim uniesieniem, okryte woalką z poczucia winy, a jednocześnie zasłonięte przed zgryźliwym sumieniem.

Moje pragnienia były nie na miejscu. Pragnienia czysto fizyczne, niezwiązane z emocjonalną częścią mnie. Hipotetyczne spekulacje, które i tak nie miały znaczenia i racji bytu.

Miałam inne priorytety.

– Daj rękę – nakazał Harrison na zakończenie tej obfitej w wydarzenia nocy.

Bez zbędnego myślenia wyciągnęłam dłoń przed siebie.

I czekałam.

Poczułam chłód po wewnętrznej stronie dłoni. Chłód metalu. A zaraz potem ciepło palców mężczyzny, które tego wieczora czułam już w innym miejscu na swoim ciele. Pamięć mięśniowa pragnęła przypomnieć sobie jak to jest poczuć je znowu. Zaobfitowało to w gorący dreszcz, który swoje apogeum miał w okolicy podbrzusza. Po drodze zabrał za sobą żniwo przyzwoitości.

Szybko pozbyłam się tej niewiele wartej symulacji rozkoszy, uświadamiając sobie, że Dave wręczył mi amulet.

Nie kryłam zdziwienia.

– Czemu mi go dajesz?

– Obecnie jesteś w lepszym stanie by go chronić. – Zabrzmiało jak przepowiednia, mająca wzbudzić we mnie czujność. Większą niż do tej pory. – Miej go zawsze przy sobie. Nikomu go nie pokazuj.

– To duża odpowiedzialność i ryzyko. Bez magii jestem przeciwnikiem spisanym na straty. – Zdawałam sobie sprawę z powagi sytuacji. Naszyjnik był ważnym ogniwem; elementem, który pozwoli nam przerwać niewolę, uratować siebie i Arniven.

Pod warunkiem, że nikt nie będzie chciał nam go odebrać.

– Poradzisz sobie. – Harrison we mnie nie wątpił i miał dość osobliwe sposoby jak na porywacza, by dodać mi otuchy. Uspokajająco gładził mnie po przedramieniu, przesuwając palce wyżej do zgięcia w łokciu. Jego szorstka skóra drapała moją, zostawiając niewidoczne zadry. Przekazywał mi swoje ciepło, dopóki nie cofnęłam ręki.

– A jeśli nie? – strach wkradł się w mój głos.

– Chroń go, a ja będę chronił ciebie – obiecał, choć wolałabym, gdyby nie miał powodu mnie chronić przed kimkolwiek.

Tym sposobem zostałam żywą szkatułką na biżuterię.

Każdego dnia przy każdej czynności, czułam ciążącą mi na szyi tajemnicę. Chyba tylko przez ogrom obowiązków, które spadły na mnie przez niedyspozycyjność Dave'a, byłam w stanie zachować zdrowy rozum.

Tydzień życia z niepokojem chuchającym mi w kark pokrył się z tygodniem usługiwania Harrisonowi.

Jego wilczy głód z rana zmuszał mnie do szykowania mu śniadań. Oczywiście pod jego czujnym okiem, żebym - przypadkiem rzecz jasna – go nie otruła. Nie ufał mi do końca. I słusznie. To samo tyczyło się pozostałych posiłków.

Wzmocniony zatrważającą ilością gumowatego mięsa, układał się wygodnie na łóżku i delektował dotykiem moich dłoni, które z oporem sunęły po jego torsie. Zgodnie z zaleceniami Williama, rano i wieczorem nakładałam mu maść na ślady po parzących krzewach. Rozprowadzałam lek, nie rozgrzewając go wcześniej w dłoniach i z radością słuchałam, jak Harrison narzeka na jego zbyt niską temperaturę. Liczyłam na to, że w związku z tym zwolni mnie z roli pielęgniarki, ale mogłam tylko pomarzyć.

On your side [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz