18 | Dlaczego się ukrywasz?

238 18 5
                                    

Zawsze myślałam, że najnudniejszą rzeczą na świecie jest obieranie ziemniaków. To takie bezsensowne zajęcie. Wykonywanie tych samych ruchów nożem, dążąc do pozbycia się niejadalnej części warzywa było żmudne i usypiało mnie jak nic innego. Nie wymagało skupienia, więc ciągnęło się w nieskończoność.

Zdanie zmieniłam tego popołudnia, kiedy Harrison zabrał mnie na ryby.

Byliśmy nad jeziorem, tym samym gdzie został zatopiony mój telefon. Od tej pory to miejsce źle mi się kojarzyło. Wzbudzało panikę, nakłuwało upokorzeniem, pachniało pesymizmem. Zatracanie się w negatywnych wspomnieniach było lepsze niż bezczynność, ale działało na moją niekorzyść.

Przeniosłam uwagę na Dave'a, który wzbudzał we mnie podziw. Trzecią godzinę siedział przy wędce i wpatrywał się w spławik. Nic nie mówił; prawie się nie ruszał, jakby ktoś nacisnął pauzę. Chyba nawet nie mrugał. Szkoda, że jeszcze oddychał. Tylko od czasu do czasu bawił się swoim naszyjnikiem.

Siedząc na kocu, kilka kroków od niego, dogłębnie przeskanowałam teren wzrokiem. Lazurowa tafla wody pięknie odbijała światło słoneczne i otaczającą nas florę, a ja z nudów zapamiętywałam każdy jej element. Każde drzewo, krzak i każdą złamaną gałąź. Każdy opadły liść i każdy podmuch wiatru. Każdy nieagresywny i każdy jadowity lub trujący kwiat, który za dnia stwarzał pozory normalności.

Czy cokolwiek wzbudzało moje podejrzenia? Ani trochę.

W ciągu trzech godzin przesiałam w dłoniach kilkanaście garści piachu na dzikiej plaży, zaczerpnęłam trochę letnich promieni słonecznych, naliczyłam siedemdziesiąt dwa wędrujące obłoki i wtedy zadzwonił telefon.

Nareszcie jakaś dynamika.

- Czemu nie odbierałeś? – wyrzucił Dave na przywitanie. – Co? Teraz?

Blondyn wstał i spojrzał na mnie, jakby chciał mi przekazać, żebym też się ruszyła. Wpadł w jakiś popłoch. Wszystko zaczęło fruwać w pośpiechu. Ktoś nacisnął podwójną prędkość na pilocie, który sterował Harrisonem.

- Będę najszybciej za pół godziny. – Otworzył bagażnik i rozłączył się. Wędka wylądowała w samochodzie, wiadro ze złowionymi rybami także. Podałam mu koce, które wrzucił na tylne siedzenie.

- Wsiadaj, Kotek. Jedziemy. - A ten znowu z tym przezwiskiem. I żadnych wyjaśnień; żadnego tłumaczenia dokąd zmierzamy i po co.

Powstrzymałam się przed wywróceniem oczami. Stłumiłam też głośne westchnienie.

Harrison tradycyjnie przypiął mnie pasami, żebym przypadkiem nie wyskoczyła przez okno w czasie jazdy. Dziwiłam się, że jeszcze nie założył mi kajdanek.

Zatrzasnął drzwi samochodu, co oznaczało, że mogliśmy ruszać.

Droga mijała nam w ciszy. Dave prowadził dziś wyjątkowo agresywnie. Prawie nie zdejmował nogi z gazu, więc osiągnęliśmy zatrważającą szybkość. Myślałam, że rozbijemy się o któreś z drzew, a było ich wiele w okolicy. Harrison jednak był mistrzem jeśli chodzi o kierowanie pojazdami.

Z ulgą stwierdziłam, że nie jedziemy w nieznane. Wracaliśmy do domu... To znaczy do mojego więzienia. Było już widać drewniane zabudowania i klika sylwetek Dezalurian, przemieszczających się między nimi.

Nagle gwałtownie zahamowaliśmy. Co więcej przyczyną nie było wciśnięcie hamulców przez Harrisona. Żadne z nas nie przewidziało czegoś takiego. Oboje zostaliśmy wypchnięci do przodu i gdyby nie pasy bezpieczeństwa, siedzielibyśmy teraz z rozbitymi głowami.

Wnętrze samochodu wypełniły nasze przyspieszone oddechy. Omiotłam wzrokiem okolicę, szukając przyczyny nagłego zatrzymania. Dave postąpił tak samo, ale także nie znalazł niczego podejrzanego. Nie uderzyliśmy w drzewo, nie potrąciliśmy żadnego zwierzęcia ani tym bardziej człowieka.

On your side [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz