44 | Dlaczego mnie oddałeś?

140 13 1
                                    

Miałam piękny sen. Tak piękny, że walczyłam o każdą sekundę, aby tylko zostać w nim jak najdłużej.

Życiodajne promienie wschodzącego słońca dotykały mojego ciała, a lekki, orzeźwiający wiatr popychał mnie ku dalszej wędrówce. Z jednej strony otaczał mnie ocean albo morze, z drugiej zaś miliony ziarenek żółtego piasku z tłem w postaci soczyście zielonych pagórków.

A ja pośrodku; uwięziona między wodą, a lądem. Kroczyłam beztrosko brzegiem, co jakiś czas czując, jak przypływ zabiera mi grunt pod stopami, ale odzyskiwałam go, gdy tylko ponownie dotknęłam podłoża. Nie byłam w tym wszystkim sama. Ktoś prowadził mnie za rękę, a sam dotyk tej osoby przyprawiał mnie o przyjemne dreszcze. Spojrzałam w bok, by poznać mojego sennego towarzysza, ale nie ujrzałam nikogo. Zalała mnie fala rozczarowania, ale tylko na chwilę, ponieważ usłyszałam śmiech. Ktoś musiał być gdzieś w pobliżu. W dodatku znałam ten dźwięk. To był śmiech Darnella. Kojący, głęboki odgłos szczęścia.

Rozejrzałam się.

Przed siebie i po bokach – na prawo i lewo. Za siebie oraz w dół i do góry.

Zajrzałam też w głąb, bo może czułam jego obecność tylko dlatego, że był w mojej głowie.

Cierpliwie gładził mnie po knykciach, swoimi niewidzialnymi palcami, uświadamiając mi tym gestem, że cały czas jest przy mnie, nawet jeśli fizycznie zdaje się być niezauważalny. Byliśmy tak blisko, choć daleko; razem, a jednak osobno, wirtualnie podróżując nieznaną mi drogą, oświetlaną jedynie przez słoneczną nadzieję z błękitnego sklepienia nad nami.

Później jego dotyk przeniósł się na moją talię, gdzie ściśle mnie obejmował, jakby przewidział przyszłość, która bynajmniej nie będzie nam sprzyjać. Wiatr wezbrał na sile. Pieniste fale zaczęły szaleć po jeszcze przed chwilą spokojnej tafli wody, a wysokie drzewa naprzeciw kłaniały się im nisko. Niespodziewany wir powietrza uderzył także we mnie. Chciał mnie zabrać, porwać ze sobą, rozdzielić od ukochanego. Darnell usiłował zatrzymać mnie przy sobie, ale wiatr nie dawał za wygraną i zgodnie z jego wolą uniosłam się ku górze, powracając z sielanki, do okrutnej rzeczywistości, która zdawała się przytłaczać mnie teraz jeszcze bardziej.

Bo im większej człowiek doznaje rozkoszy, tym intensywniej przeżywa kryzys, im wyżej się wznosi, tym ciężej odczuwa upadek.

Świadomość powróciła, a to, co wcześniej wydawało się czarne, nabierało jeszcze mroczniejszych wręcz kontrastowych barw, ale wszystko koiło senne wspomnienie, które było najpiękniejszym, jakie pamiętam z całego pobytu na Wyspie Krwawych Łez do tej pory. Przypomniało mi o pięknych chwilach spędzonych z Darnellem, o naszej miłości, o tym, że cokolwiek się wydarzy, zawsze będzie blisko, bo w moim sercu.

Ostatnio częściej o nim myślałam, a raczej zamartwiałam się jego stanem. Dave już nie pełnił roli opiekuna Darnella, z oczywistych powodów – Władca Wolności przestawał mu ufać - dlatego mój dostęp do informacji był mocno ograniczony. Co gorsza jego zastępcą został Terence. Pocieszał mnie jedynie fakt, że Darnell jeszcze żył, co akurat w tym przypadku nie było takie oczywiste.

Dopóki więc żył, było o co walczyć.

Otworzyłam oczy, odkrywając, że płakałam przez sen, goniąc moje najskrytsze pragnienia i ukazując światu moją tęsknotę. Odkryłam coś jeszcze. Dłonie, które obejmowały mnie we śnie, wcale nie były wytworem mojej wyobraźni. To były dłonie Harrisona, który pilnował, aby nie porwał mnie wicher cierpienia. Pełnił rolę mojego ochroniarza.

Ale czasem istnieje coś ponad dobre chęci; coś na co nie mamy wpływu i choćbyśmy nie wiem jak bardzo starali się kogoś chronić, nie damy rady temu, co nieuniknione.

On your side [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz