Seventeen

622 60 22
                                    

   Biorę głęboki wdech i czuję jak ziemne powietrze zostawia zimne uczucie w moich nozdrzach. Nagrzewa się, przez co nie czuję, jak powietrze dostaję się do płuc. Widze jednak jak moją klatką piersiową się podnosi. Powietrze w budynku zdecydowanie nie należy do świeżych. Mam wrażenie jakby pachniało w tym miejscu żywmi trupami. Osobami, które umarły, rozłożyły się, jednak chcąc dalej żyć chodziły tutaj zostawiając po sobie ohydny zapach zmieszany z czymś nowym, żywym. Z ludzkiej perspektywy, wydaję się to dziwnie. Jednak czy tutaj wszystko jest normalne?

Wychylam się zza rogu sprawdzając, czy ktoś za nim stoi. Nie było tam nikogo więc ruszam dalej. Od pewnego czasu rozdzieliłam się z chłopakami, mimo że definitywnie tego odradzałam, nie słuchali mnie. Dlatego też, będąc tutaj sama idę uważnie, aby na nikogo nie wpaść. Nie odzyskałam do końca całej energii, więc muszę uważać. Wyglądam za kolejnego rogu, aby kolejny raz sprawdzić, czy nikogo nie ma. Wypuszczam wstrzymane powietrze i uśmiecham się lekko. Jak na razie wszystko idzie dobrze.
— Pomocy! — słyszę nagle przerażony krzyk Alluki. — Zostaw Go! Braciszku! — zatrzymuję się gwałtownie. Coś jest nie tak z Killuą, Alluka go widzi. Na pewno ten bezmyślny dupek zaatakował sam chcąc uratować siostrę. Akurat wtedy, kiedy pomyślałam, że wszystko idzie bez problemowo. Odwracam się gwałtownie i niestarannie oraz szybko nacinam przed ramię. Z rany sączy się duża ilość krwi. Krwotok nie ustaję, co jak najbardziej mi odpowiada. Plamy krwi na panelach, zmieniają się w średniej wielkości psy. Jeden z nich, ma samym czele zaczyna wąchać, po czym patrząc szybko na mnie, biegnie gdzieś, gdzie zapewne znajduję się chłopak. Wszystkie psy biegną za nim, tak samo, jak ja. Rana dalej krwawi, a z tej krwi powstają nowe psy. Nie zwracam uwagi czy kogoś mijam, czy też gdzie skręcam. Biegnę prosto za psami, chcąc jak najszybciej znaleźć się przy chłopaku. Zobaczyć, że nic mu nie jest i przytulić go najmocniej jak potrafię, po czym uderzyć za głupotę, jaką posiada. Nagle wpadam do pomieszczenie, a to, co widze mrozi mi krew w żyłach, po czym rozgrzewa na tyle mocno, że czuję ją wszędzie. Alluka związana z nożem przy gardle, a Killua z Kataną wymierzoną prosto w serce. W pomieszczeniu znajdują się jeszcze trzy osoby. Mężczyzna w średnim wieku na samym środku ściany siedzi na krześle, a po obu jego stronach stoją osoby w purpurowych płaszczach. Po lewej kobieta, a po prawej mężczyna (rozpoznając po sylwetkach). Moja ręka wysuwa się energicznie do przodu, co psy uznają za znak ataku, więc biedną w stronę moich przyjaciół, mogę ich nawet nazwać moją rodziną. Przez psy, obie osoby puściły Zoldycków, a ja szybko podbiegam do Alluki, po czym dołącza do nas Killua. Oboje patrzą na moją dłoń, białowłosy zdejmuję biała koszulkę z siebie (ma pod spodem tą granatową) i obwiązuję mi ranę, aby zatrzymać krwawienie.
— Już straciłaś zbyt dużo krwi — mówi i wyciera pot z czoła, po czym ustawia się w pozycji bojowej. Uśmiecham się delikatnie i również robie to, co chłopak. Musimy bronić Alluki.
— Szefie, te psy to krew — krzyczy jeden z mężczyzn, a ja patrzę zdziwiona na niego. Nie powinien tego tak szybko odkryć. Szybko patrzę na mężczyznę na fotelu, który patrzy teraz zdziwiony na mnie. Po krótkiej chwili jego spojrzenie łagodnieje, ta samo jak wyraz twarzy. Teraz mogę odczytać z niej jedynie... miłość?
— Sumie — mówi czule, a ja nie wiem co zrobić. Skąd on zna moje imię? Wstaję i szybkim krokiem podchodzi do mnie, po czym przytula mocno. Byłam zbyt zdezorientowana, aby cokolwiek zrobić, poruszyć się, czy chociażby zapytać, kim on jest. — Tak dawno cię nie widziałem, córeczko.

Szybko odpycham od siebie mężczyznę i wyciągam jeden z moich noży. Patrzę na niego wściekła, a w jego oczach widzę ból.
— Sumi, kochana — nie pozwalam mu dokończyć, bo odzywam się. Mój głos jest przepełniony jadem, a oczy bez wyrazu, zimne jak lód.
— Nie nazywaj mnie tak! Przez ciebie moje życie z Matką było piekłem — mówię przez zaciśnięte zęby, aby nie wybuchnąć. Czarnowłosy mężczyzna przede mną patrzy na mnie zdziwiony, po czym z rezygnacją opuszcza głowę. — Zostawiłeś nas! Matka nie wytrzymała, obwiniała mnie! To wszystko twoja wina!
— Jak to was zostawiłem? Nigdy bym tego nie zrobił, kochałem was nad życie. Dalej cię kocham, zrobiłbym dla ciebie wszystko — mówi i chcę podejść, jednak ja tylko wyciągam w jego stronę nóż. Podnosi ręce, chcąc mi pokazać, że nic nie zrobi i odsuwa się do tyłu. Czuję jak czarnowłosa za mną łapie skrawek mojej bluzy.
— Mama mówiła, że nas zostawiłeś. Przez ciebie nie miałam normalnego dzieciństwa. Nienawidzę Cię — mówię spokojniej niż, wcześniej, a mężczyzna głośno wzdycha. Sięga do kieszeni, na co spinam wszystkie mięśnie, w razie ataku, jednak on wyciąga tylko moją bransoletkę.
— A mimo to, dalej trzymasz to — mówi z uśmiechem, a ja patrzę na przedmiot, który dostałam od niego na swoje urodzinyz aktóry został skradziony wcale nie tak dawno temu. W czasie ataku na parę pod hotelem. Nawet nie zdaję sobie sprawy, jak na moją twarz, również wpływa delikatny uśmiech. — Nie zostawiłem was. Musiałem wyjechać, ponieważ twoja zdolność wymykała się spod kontroli, musiałem coś z tym zrobić. Twoja matka była jednak zbyt słaba psychicznie, by sobie z nią poradzić. Nie przewidziałem tego, że kiedy tylko wyjadę, odda cię. Szukałem cię przez ten cały czas i wreszcie znalazłem. Jako piękną, zdrową i silną kobietę, która troszczy się o przyjaciół.
— Chcesz mi powiedzieć, że to wszystko wina Matki? — pytam opuszczając delikatnie broń. Czarnowłosy kiwa głową, ze smutnym uśmiechem.
— Tak, to jej wina, oraz tych całych Zoldycków — mówi i patrzy na dwójkę przy mnie. — Gdyby nie oni, już dawno bym cię znalazł. Ukrywali cię przede mną, chowali i źle traktowali.
— A-ale to nie tak — krzyczę, jednak już po chwili widzę, jak Killua przykłada swoją dłoń zabójcy do szyi mężczyzny, a w stronę białowłosego wymierzony jest łuk pomocnika Ojca. Patrzę przerażona na tą sytuację. Nie chcę, aby coś się stało błękitnookiemu. — Oni się mną zaopiekowali. Dali dach nad głową, pozwoliły zrozumieć moją zdolność, oraz pokochać siebie. Dali mi miłość to, czego matka nie mogła. Jestem im wdzięczna, więc proszę nie rób im krzywdy — patrzę na mężczyznę, który odrywa wzrok od białowłosego i patrzy na mnie z uśmiechem.
— Dobrze, chcę abys była szczęśliwa. Jednak, czy on również mógłby — szybko spoglądam na Killa, a on zabiera ręką i idąc do mnie chowa ją do kieszeni, wraz z drugą. — Opuść łuk, Ellis.
— Nie mogę! — wszyscy patrzymy zdziwieni na osobę w płaszczu. — Jego brat zabił moich rodziców. Niech cierpi, gdy ja zabiję jego rodzinę. — mówi i puszcza. Czas się zatrzymuję. Strzała leci prosto na białowłosego. Widzę jak on obraca się, aby zrobić unik. Staram się go do siebie przyciągnąć, jednak nie udaje mi się. Słyszę przeraźliwy krzyk, po czym huk. Patrze, jak ciało białowłosego otacza krew. Oczy zaszły mi łzami i szybko podbiegam do ciało chłopaka. Kątem oka widzę, jak ojciec rani się, a wielki wilk z krwi zabija Ellisa. To nie miało teraz znaczenia.
— Killua! Nie! Proszę! Obudź się — krzyczę błagalnie, a po moich policzkach lecą łzy. Trzymam w ramionach bezpłatne ciało chłopaka, przytulając je do klatki piersiowej. — Nie zostawiaj mnie...

❞𝐩𝐨𝐝𝐫𝐨𝐳 𝐳𝐲𝐜𝐢𝐚 𝐜𝐨𝐫𝐤𝐢 𝐬𝐦𝐢𝐞𝐫𝐜𝐢❞ killua x oc Where stories live. Discover now