Two

1.4K 106 4
                                    

   Wściekła patrzę na piątkę zakapturzonych postaci. W tym momencie cieszę się, że pracowałam z kapturem. Dlatego tylko go naciągam, aby lepiej zasłaniał moją twarz. Postacie przede mną ustawiają się w, zapewne, wcześniej omówionym szeregu i czekają na mój ruch. Mimo że jestem w niewyobrażalnie cierpliwą osobą, zdaje sobie sprawę, że czekanie nie ma najmniejszego sensu. Ruszam biegiem przed siebie, a z paska na ramieniu wyciągam swój nóż. Jest on zdecydowanie dłuższy niż ten kuchenny i bardziej poręczny. Przekręcam go parę razy, a znajdując się blisko jednej z osób, odkrywam broń z pod płaszcza i staram się go zranić. Robi unik, jednak widzę małe wgłębienie w przedramieniu, z którego sączy się krew.
   Podnoszenia nogę i kopię zranionego z pół obrotu. Słyszę szelest ubrań za mną i w ostatniej chwili udaje mi się zablokować cios jednego z jego kompanów. Trzymając jego ręce, podbiega do mnie trzeci, chcąc mnie uderzyć. Wykorzystuje człowieka w czarnym płaszczu, którego trzymam i robiąc obrót uderzał osobę za mną. Informacja: Osoba w czarnym płaszczu to kobieta. Zapewne jedyna z piątki.
   Trzy osoby leżą, jednak nie mam pewności czy nie wstaną. Nie uderzyłam ich bardzo mocno. Odwracając się do nich tyłem, jednak wyostrzając wszystkie zmysły jakie tylko mogę, jestem gotowa do walki z pozostałą dwójką. Jeden z nich, w purpurowym płaszczu, wyjmuje katanę i bez żadnej techniki, czy najmniejszego planu, biegnie w moją stronę. Zirytowana prycham, zdając sobie sprawę, że gościu mnie lekceważy. Robię unik przed ostrzem, wykonując fiflaka. Przez przypadek wylądowałam na jednym z ich towarzyszy. Szybko schodzę rzucając krótkie przepraszam. Odskakuję na bok, patrząc na pozostałą dwójkę.
  — Co nam może zrobić taka osoba jak ty? Jesteśmy w dwójkę, a ty jesteś sama — prychnął gościu z kataną i kolejny raz stara się zaatakować mnie swoją bronią. Odskakuję i uśmiecham się, czego oni nie mogli zobaczyć.
  — Weźmy pod uwagę, że była was piątka — mówię i biegnę na gościa z kataną. Podnosi swoją broń, a ja w ostatniej chwili blokuje jego cios. Widzę jak ostatni z wszystkich biegnie na mnie, podskakuję, opierając się na gościu w purpurowej pelerynie i ląduje idealnie na plecach jego kompana. Uderzam kolanem w brzuch ostatniego stojącego, na tyle mocno że upada na ziemię z hukiem. Wycieram twarz dłonią i zauważam na niej trochę krwi.
  — Gratulacje. Udało wam się mnie zranić — mówię ironicznie związując ich. Słyszę jak otwierają się drzwi, patrzę tam i widzę mała blondynkę, która biegnie w tę stronę. Przytula moją nogę i pokazuję język bandytom. Uśmiecham się, mimo że tak scena przywraca smutne wspomnienia. Głaszczę główkę małej, a widząc przejeżdżającą drożkę, zatrzymuje staruszka na niej. Mężczyzna zabiera piątkę zbirów do miasteczka, a ja i mała odprowadzany go machając.
  — Choc na helbatke — łapie moją dłoń i ciągnie mnie w stronę chatki. Z ciągam buty i kaptur, po czym biorę od staruszki mały kubek z zieloną cieczą. Upijam łyka rozmawiając żwawo na różne tematy. Rozmowa była o wszystkim. Mojej walce. Podróży. Ogródku. Przyjaciołach. Rodzinka jest bardzo sympatyczna i wiem, że do niej nie pasuje. Dlatego po jednodniowym odpoczynku, postanawiał wracać do swojej wędrówki.

   Przytulam każdą z kobiet i tarmoszę blond czuprynkę. Żegnam się z nimi, dziękując za wszystko. Nakładam kaptur i powoli kieruje się przed siebie. Dosyć daleko stąd znajduję się miasto, do którego zmierzam. Idę dosyć szybko, co jakiś czas poprawiając kaptur. Mijam handlarzy, wędrownych, którzy wracają z miasta do którego zmierzam.
   Dosyć szybko zapada noc, jednak mimo to dalej idę. Teraz bez kaptura, pozwalam swoim włosom lekko powiewać na wietrze. Patrzę na gwiaździste niebo, duży księżyc i nawet nie zdaję sobie sprawy kiedy na kogoś wpadam. Upadam na tyłek krzywiąc się lekko. Podnoszę wzrok i widzę wyciągniętą dłoń, którą przyjmuję.
  — Przepraszam. Nie sądziłem, że ktoś będzie jeszcze wędrował w nocy — mówi chłopak i śmieje się drapiąc w kark.
  — Ja też nie, dlatego byłam nieostrożna. To też moja wina, więc przepraszam — kłaniam się lekko i chcę już iść. Mijam chłopaka, który mimo to idzie obok mnie.
  — Jestem Gon. A ty?
  — Sumie — mówię z grzeczności. Dalej idę przed siebie do miasteczka, jednak tym razem towarzyszy mi chłopak. Jest lekko wyższy ode mnie. Przeklęte metr sześćdziesiąt. Słucham opowieści chłopaka jak razem z przyjaciółmi walczy na egzaminie na łowcę. Lekko dziwi mnie to wszystko, ponieważ mnie nie zna, a opowiada cały swój życiorys.
  — No i teraz idę do Chimachi spotkać się z przyjacielem i jego siostrą. Sumie, a ty gdzie idziesz?
  — Również do Chimachi. Ciekawi mnie jego historia. Dlaczego tak je nazwali. W końcu, Chimachi odnosi się do miasteczka krwi — mówię, a chłopak patrzy na mnie z szokiem.
  — Jesteś bardzo mądra, Sumi.
  — Jak byłam młodsza, kazali mi się uczyć. Wiele ode mnie zależało, więc nawet się nie kłóciłam.
  — Musiałaś mieć trudne dzieciństwo. Tak samo miał mój przyjaciel — Gon pokazuje swoją plakietkę łowcy mężczyźnie przy bramie wioski, robię do samo, a strażnik nas wpuszcza. — Nic nie mówiłaś, że jesteś łowcą.
  — Bo nie pytałeś — mówię i chowam plakietkę. Chłopak przez cały czas wypytuje mnie o mój egzamin. Ile miałam lat. Jak przebiegał. Czy kogoś poznałam. Przez chłopaka straciłam swoją czujność i dopiero po fakcie, zrozumiałam co się stało.
  — Gon. Czemu wziąłeś jeden pokój na nas dwóch? — pytam, a on uśmiecha się lekko.
  — Chcę ci przedstawić moich przyjaciół — odpowiada mi i zaciąga do dwu osobowego pokoju. Wszystko byłoby świetnie gdyby nie fakt, że stoi tu łoże małżeńskie. — Chyba wzięli nas za parę. Mogę spać na podłodze.
  — Eh... Gon ty zapłaciłeś za pokój, więc jeśli już, to ja mogę spać na podłodze — mówię i zdejmuje swój płaszcz, odwieszając na wieszak przy drzwiach. Siadam na fotelu i wyciągam swój notes, gdzie spisuje wszystkie wyprawy. Muszę jeszcze napisać o pomocy Eki-san.
  — Nie ma mowy! Jesteś dziewczyną, nie możesz spać na podłodze — krzyczy Gon, a ja dalej piszę.
  — Nie będę spała na łóżku, jeśli ty będziesz na podłodze.
  — To będę spał z tobą na łóżku! — na mojej twarzy pojawił się lekki rumieniec. Mam spać z nim na jednym łóżku... — Znaczy, jeśli tobie to nie przeszkadza.
  — Niech będzie. Ale tylko dlatego, abyś nie spał na podłodze — mówię zamykając notes i chowając go do torby. Chłopak ściąga swoją bluzę zostając w samym podkoszulku, a ja rzucam się na mięciutki materac łóżka. — Nee, Gon. Ile tak właściwie masz lat?
  — Piętnaście — wiesza zieloną bluzę koło mojej peleryny i wchodzi do łazienki. Podkładam dłonie pod głowę i patrzę na sufit, a moje nogi zwisają dotykając podłogi.
  — A ten twój przyjaciel?
  — Tyle samo. A ty, ile masz?
  — Szesnaście — mówię i zamykam oczy. Czuję jak materac lekko się ugina, przez co podnoszę powieki. Oczy chłopaka uważnie mi się przyglądają, przez co czuję się lekko nieswojo.
  — Masz ładne złote oczy — mówi w końcu, a jego telefon dzwoni. Podnosi się i odbiera. — Halo? Oh, cześć! Hmm? Pokój trzynasty. Jasne, czekamy.
  — Zaraz będzie? — pytam, jednak Gon nawet nie zdarzył mi odpowiedzieć bo drzwi się otwierają. Siadam na łóżku i patrzę na przybyłe osoby.
  — Gon! — szybko wstaje, żeby uciec przez okno, czy coś innego. Moje serce znacznie przyśpieszyło, a umysł przestał działać
  — Sumie? Sumi-neechan! — słyszę drobny głosik i czuję jak ktoś przytula się do mnie.
     Za późno...
     Chodziaż, to może i dobrze.

❞𝐩𝐨𝐝𝐫𝐨𝐳 𝐳𝐲𝐜𝐢𝐚 𝐜𝐨𝐫𝐤𝐢 𝐬𝐦𝐢𝐞𝐫𝐜𝐢❞ killua x oc Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz