Roxanne

151 12 13
                                    

Owutemy. To było słowo, które słychać było ostatnio najczęściej. Owutemy, owutemów, owutemom – odmieniane w każdym możliwym przypadku. Obok tego znienawidzonego przez Roxanne słowa krążyły także pytania, które przyprawiały ją o ciarki. Co zamierzasz robić dalej? Będziesz pracować w Ministerstwie? Czy zdane Owutemy są ci w ogóle potrzebne do quidditcha?

Rox czuła, że pęka jej głowa. I to nie od nadmiaru wiedzy, którą musiała przyswoić.

Każdy z mijanych na korytarzu uczniów czy nauczycieli zdawał się mieć wobec niej oczekiwania. Przynajmniej tak właśnie się czuła. Była przytłoczona. Chciała odetchnąć. I choć jej egzaminy właśnie dobiegały końca, nic a nic nie poprawiało jej to humoru.

Na początku przerosło ją już samo wybieranie przedmiotów kierunkowych po SUMach. Siedziała nad pustą kartką z piórem w dłoni i patrzyła tępo w przestrzeń. Bo nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić. Z jednej strony quidditch brzmiał bardzo kusząco. Dobre zarobki i tak dalej. Ale Roxanne nie chciała grać w quidditcha przez całe życie. Albo jeszcze gorzej! Do sportowej emerytury. A potem przez resztę życia... no właśnie, co? Wolała zacząć jakąś karierę, w której będzie mogła spełniać się dłużej niż do maksymalnie czterdziestki. Ale nie wiedziała, jaką.

Przedmioty kierunkowe wybrała wreszcie z pomocą doradcy zawodowego i profesora Lupina. Poradzili jej Transmutację, Zaklęcia i Obronę przed Czarną Magią. I właśnie te przedmioty wybrała też na swoje Owutemy. Dawało jej to dość duże pole manewru.

Kiedy James skończył szkołę, przekazał w jej ręce drużynę. Z pasją i zaangażowaniem podeszła do swojej nowej roli. Pragnęła w czymś się wykazać. Być w czymś dobra. Być odpowiedzialna. Szło jej bardzo dobrze. Poprowadziła drużynę do sensacyjnego zwycięstwa nad mocnymi Ślizgonami. Wreszcie poczuła, że znalazła swoje miejsce. Ale to było chwilowe. Owszem, miała propozycje od kilku drużyn. Ale nadal była zdania, że quidditch to zajęcie na jakiś czas.

A ona chciała znaleźć swoje miejsce na stałe.

Jej bliźniak, Freddie, nie miał takich problemów. Od zawsze twierdził, że po prostu wesprze rodziców w rodzinnym interesie, jakim były Magiczne Dowcipy Weasleyów. Od zawsze był w to bardziej zaangażowany niż ona. Rox uwielbiała kawały, kochała pomagać rodzicom w sklepie i płatać znajomym coraz to bardziej wyszukane figle. Ale to była tylko zabawa. A ona chciała czegoś więcej. Albo inaczej, po prostu czegoś innego.

Tylko jeszcze nie wymyśliła czego.

Albus przekonywał ją, że ma do tego pełne prawo. W końcu miała tylko 17 lat. Nie musiała mieć zaplanowanej całej swojej przyszłości. Ale i tak Rox czuła gulę w gardle, kiedy rozmawiała z rówieśnikami, czy chociażby znajomymi z quidditcha.

Każdy miał jakiś plan na siebie. A ona po prostu nie wiedziała, co zrobić. Była po poradę u Lupina. Zaproponował jej kolejną rozmowę z doradcą. Zgodziła się, w końcu czemu nie. Pracy było wystarczająco. Dla każdego powinno się coś znaleźć.

Powiedziała o tym Gusowi przy obiedzie.

-Może zrób sobie rok przerwy? Popracuj gdzieś dorywczo. – zasugerował – Nie musisz przecież podejmować tej decyzji teraz, skoro nie jesteś gotowa.

-Mam zmarnować cały rok? – jęknęła.

-Od razu zmarnować. – przewrócił oczami – Po prostu zyskasz parę miesięcy spokoju. Zastanowisz się, czego chcesz. Zajrzysz w głąb siebie.

-Gus, ostatnio za dużo czasu poświęcasz na Wróżbiarstwo. – prychnęła.

-Rox, naprawdę nie musisz podejmować tej decyzji teraz. – przekonywał – Masz przecież gdzie się zaczepić. Może chcesz pojeździć po świecie. Cokolwiek.

Od zera do bohatera | Scorpius MalfoyWhere stories live. Discover now