Finał

605 32 79
                                    

Kiedy Scorpius następnego dnia otworzył oczy i spojrzał na czyste niebo za niewielkim oknem, utwierdził się w przekonaniu, że ten dzień może być jednym z lepszych, o ile nie najlepszym dniem w jego życiu. Kiedy zerknął w bok i zobaczył obok śpiącego smacznie Gusa, uśmiechnął się do siebie i uznał, że tego dnia nic go nie zatrzyma. Wreszcie obudził się wypoczęty, a w głowie wciąż krążyły mu słodkie słowa rudej Weasley.

-Gus? – szturchnął delikatnie wielkie ramię przyjaciela – Gus? Wstawaj! Ten dzień będzie nasz!

Baddock przebudził się i ziewnął donośnie, owiewając Malfoya swoim porannym oddechem. Nawet to nie było w stanie zgasić uśmiechu na ustach blondyna.

-Ty! – Gus konspiracyjnie rozejrzał się po dormitorium, ale kumpli nie było w środku – Wiesz może, czy Philip coś kręci z Rose Weasley? Zastałem ich wczoraj oboje stojących nad twoim łóżkiem, kiedy spałeś.

-Wiesz... - Malfoy zastanowił się przez chwilę – Tak właściwie to ja kręcę, nie Philip.

Zielone oczy Baddocka o mało nie opuściły oczodołów.

-Że co?! Od kiedy?! I nic nie powiedziałeś?! – zaczął wypytywać z wyrzutem.

-Nie mów o tym nikomu, proszę. Nawet Roxanne. Sam jeszcze nie wiem, na czym stoję.

Gus wciąż nie mógł wyjść z osłupienia. Takiego gromu z jasnego nieba totalnie się nie spodziewał. Był tak zajęty sobą, że stracił swój plotkarski szósty zmysł. Nie mógł przeboleć tego, że przegapił coś takiego. W jego głowie pojawiły się różne sceny z tego roku, mogące świadczyć o rosnącym uczuciu w sercu najlepszego przyjaciela.

-Nie powiem. – obiecał Pałkarz nieobecnym głosem.

Scorpius podniósł się z łóżka i narzucił na siebie dżinsy i bluzę Hogwartu ze swoim nazwiskiem z tyłu. Gus wyszedł wreszcie z szoku, ubrał się i poszedł za Malfoyem na śniadanie. Szkoła była ozdobiona barwami drużyny, a podnieceni meczem uczniowie przemieszczali się jak stado mrówek, omijając dwóch zawodników. Score zjadł na śniadanie jajecznicę i twarożek i wypił podany mu przez Higgsa koktajl owocowy.

-To prawdziwa bomba witaminowa! – zapewnił kapitan Slytherinu.

Malfoy wytarł się serwetką i wstał od stołu. Wyszedł z zamku i wystawił twarz do słoneczka. Odetchnął głęboko. Było pogodnie, ale nie na krótki rękawek. Powietrze było chłodne i świeże po deszczu. Był pełen energii, zdawało mu się, że może wszystko. Zszedł po schodach i poszedł na spacer, żeby zaczerpnąć trochę tlenu. Mięśniom przyda się każda pomoc. Postanowił pójść w miejsce, gdzie pierwszy raz widział rozciągającą się Rose. Ku swojemu zdziwieniu i radości zastał ją dokładnie w tym miejscu, między drzewami, robiącą pozycję psa z głową do dołu. Zakradł się do niej i złapał ją znienacka w talii. W pierwszym momencie pisnęła i gdyby jej nie przytrzymał, pewnie zaryłaby głową w ziemię. Odgarnęła włosy do tyłu i na jego widok zmieniła wyraz twarzy z groźnego na zadowolony.

-Znalazłeś mnie. – zauważyła.

-Dennie to zabrzmi, ale słuchałem serca. – spojrzał w bok z lekkim zażenowaniem. Zaśmiała się dźwięcznie.

-Przejdziemy się? – zaproponowała i wsunęła matę pod pachę.

Ruszyli powoli w stronę lasu. Scorpius nieśmiało wziął ją za rękę. Splotła swoje smukłe palce z jego palcami i zaczęła się bawić odciskami na jego dłoni. Malfoy zmienił kierunek spaceru i szli w stronę stadionu. Usłyszeli głosy gdzieś niedaleko i Rose gwałtownie wyrwała mu swoją rękę.

-O co chodzi? – zapytał z bólem. Głosy ucichły w oddali. – Myślałem, że...

-To wciąż ty i ja, Score. Nie możemy...

Od zera do bohatera | Scorpius MalfoyWhere stories live. Discover now