XX

113 11 21
                                    

- Nasz pracodawca życzy sobie zjeść dziś z tobą kolację — oznajmił mu Clouse spokojnym tonem.

Drużyna Jay'a zdążyła już opuścić pomieszczenie wspólnych spotkań. Co rano Fulgur, jako ów kapitan, odbierał plany od Clouse'a na następny dzień, by omówić je ze swoimi ludźmi.

Tak przynajmniej musiał ich nazywać, bo jego ludźmi z pewnością nie byli. Grupa dwudziestu czterech członków mafii, nie gangu, choć Garmadon w dniu zaprzysiężenia obiecał, że Piraci staną się drużyną Fulgura.

- Kolację? — nie udał zdziwienia. Jay zdążył już usłyszeć kilka razy, że Ojciec każdego niedzielnego wieczoru urządza wyśmienite uczty, ale nigdy nie zapraszał do stołu swych sługusów. - Sam na sam?

Clouse zaśmiał się twardo pod nosem, gładząc pomarszczoną dłonią swego ciemnego, cienkiego wąsa. Fulgur często porównywał go do Flintlocke'a, którego wąsiska były największymi i najgęstszymi, jakie kiedykolwiek w życiu widział.

Flintlocke'a, którego oni zabili.

Którego zabił Morro, a potem odebrał Jay'owi Tox.

- Oczywiście, że nie. Nasz Pracodawca preferuje jadać w towarzystwie. Nie będziecie sami.

- Czy to jakiś podstęp? — zmrużył oczy. Wcale mu się to nie podobało. Wolał rutynę, która otaczała go od kilku miesięcy.

- Skądże — uśmiechnął się półgębkiem. - Jeden z ochroniarzy przyjdzie po ciebie przed dwudziestą. Lepiej nie każ na siebie czekać.

Fulgur wrócił niespiesznym krokiem do swojego pokoju. W trakcie tych kilkunastu tygodni nieustannej pracy, otrzymał jedynie przychylność Ojca i pozostałych członków, nic więcej. Pomieszczenie w którym mieszkał wyglądało prawie identycznie jak za dnia, gdy po raz pierwszy do niego wszedł. Nie miał zamiaru w nim czegokolwiek zmieniać.

Rozejrzał się krótko, po czym zerknął na zegar. Miał cztery godziny do kolacji. O dwudziestej zaplanował z garstką dawnych ludzi z kliki specjalne spotkanie, podczas którego omawiali szczegóły planu wydostania się stąd. W każdą niedzielę Piraci opowiadali o poszczególnych sytuacjach, być może istotnych informacjach lub ważnych szczegółach, których Jay mógł nie zauważyć. Co tydzień, zawsze o tej samej godzinie, w tym samym miejscu. Tylko wtedy Ojciec nie zachowywał ostrożności, bo był zajęty własną kolacją. Nawet Clouse mniej węszył, gdy żarł jedzenie szefa.

Tym razem musiał odwołać spotkanie, co go lekko niepokoiło. Czy to mogło oznaczać, że Ojciec się zorientował? Czy zostanie z tego powodu zamordowany, a następnie podany do stołu jak kawał tłustego wieprza?

Niecałą godzinę przed kolacją Fulgur zabrał czyste ubrania i wyszedł z pokoju. Gdy znalazł się już we wspólnej łaźni dla mężczyzn, uniósł delikatnie głowę. Nie lubił patrzeć, jak reszta członków machała fiutami na prawo i lewo, jakby znajdowali się na jakimś obrazie Anioła lub grupowym pornosie.

- O, jest i nasza Barbarossa — odezwał się Jeden, czyli ciemnoskóry facet, z którym Jay kilka miesięcy temu wykonał pierwszą poważniejszą misję. - Jak tam życie, słonko?

- Chujowo jak zwykle — splunął na wilgotne płytki. - Coś nowego u ciebie, żenująca kreaturo?

- Właściwie to nie — machnął niedbale ręką, a następnie owinął ręcznik wokół wąskich bioder. Jay patrzył mu na twarz. Dlaczego, do cholery, tak bardzo na niego działał ten widok? - Ash wciąż jest kawałem skurwiela, jakby to kogoś jeszcze miało dziwić.

- Uważaj, bo jeszcze cię usłyszy i dostaniesz kopa w dupę — ryknął inny facet za zasłonką, na co reszta również się zaśmiała.

- Lepiej mu tego nie przekazujcie, bo już nigdy więcej nie zobaczycie mojej pięknej dupy.

Krawat |NinjagoWhere stories live. Discover now