V

132 19 5
                                    

Kai z furią w oczach przyjmował pouczenia jego teoretycznego szefa Gordona, którego śmiał jednak traktować zupełnie inaczej. Starzec działał mu okropnie na nerwach i wstrzymywał już swój napad złości.

- Smith — ciągnął dalej komisarz. - Sprawiasz więcej szkód niż pożytku.

- Przykro mi to słyszeć — mruknął obojętnie, krzyżując ramiona.

- To już nie są żarty, Kai. Trzeci partner, który zginął u twojego boku.

- Byli słabo wyszkoleni.

- T r z e c i.

- Mało istotne — wywrócił oczami.

- Jak więc wytłumaczysz mi ucieczkę więźnia, którego pilnowałeś tylko ty? — naciskał zniecierpliwiony komisarz. - Kwestia przypadku?

- Wrócę tu, jak ochłoniesz — szatyn ruszył do drzwi.

- Agencie Smith, jeżeli usłyszę o twoim jakimkolwiek buncie bądź potyczce, zostaje pan natychmiastowo zwolniony z posady — oznajmił grobowym tonem. - Czy to zrozumiałe?

Kai obejrzał się, uśmiechnął krzywo pod nosem i przytaknął po chwili.

- Jak słońce.


Nie minęło kilka minut, a zielonooki wsiadł do swojego mustanga forda i cisnął przez wolną drogę. Był wściekły - już kolejny raz komisarz Gordon próbował podważyć jego autorytet. Doświadczenie Smitha oraz jego skuteczność były zazwyczaj powodem, dla którego pozostawiano mu wolną rękę. Z czasem jednak wąsaty zaczął wydzielać agentowi partnerów, co bardzo mu się nie spodobało.

Dotarł do swojego domu wolnostojącego, który znajdował się na przedmieściach stolicy. Spokój i odrobina samotności były dla niego wtedy najważniejsze - a przynajmniej tak uważał. Wtargnął do kuchni i otworzył lodówkę z nadzieją, że i tym razem uda mu się upoić myśli w alkoholu. Niestety, cały procentowy dorobek zniknął, nie zamierzając wrócić. Przetarłszy twarz, przeklnął głośno, a w przeciągu jednej chwili postanowił pójść do miejsca, nazywanego przez niego Bańką.

Zadzwonił po taksówkę, gdyż zdawał sobie sprawę, że nie wróci do domu trzeźwy. Niebo stawało się coraz ciemniejsze, jakby ktoś okrywał je atramentową pościelą, a gwiazdy znów tańczyły i tańczyły.

- Przyjedź tutaj za trzy godziny,a ci zapłacę za obie strony — zadeklarował krótko Smith, nie dopuszczając kierowcy do słowo, gdyż wysiadł od razu.

Udał się do jednej z pobocznych ulic, słysząc już donośne brzmienia imprezowej muzyki. Spojrzał na budynek przed nim - jednopiętrowy, okazały, z przyciemnionymi szybami u okien. Uśmiechnął się pod nosem i wszedł do środka. Wewnątrz panował istny chaos - ledwie widoczne sylwetki wibrowały wzdłuż całej sali, światła w różnorakich odcieniach najprawdopodobniej oszalały, a hałas był tak mocny, że ledwie można odróżnić rzeczywistość od jawy.

Szczególnie, gdy jest się schlanym.

Kai znał owe miejsce jak własną kieszeń, a może i lepiej - bywał tutaj częściej, niż mogłoby się przypuszczać. Niemalże każdego wieczora biesiadował w Bańce ze znajomymi, będąc tu właściwie stałym klientem. Litry alkoholu i stos kobiet, tak właśnie wyglądały studia szatyna, mającego w głębokim poważaniu dosłownie wszystko i wszystkich.

Westchnął głęboko na samą myśl o dawnych latach i ruszył do pobliskiego baru. Usiadł wygodnie, zamawiając mocnego drinka

i jeszcze jednego

i jeszcze jednego

i jeszcze jednego

Gdy był w trakcie zamawiania kolejnego trunku, ktoś usadowił się obok chłopaka. Kai nie zwrócił szczególnej uwagi z tego faktu i popijał dalej, kompletnie niewzruszony.

- A ciebie jeszcze tutaj nie widziałam — stwierdziła młoda kobieta, której rudawe włosy spięła w luźnego kucyka.

Smith raczył w końcu spojrzeć na dziewczynę, uśmiechając się krzywo.

- Nie twój rocznik.

- Starszy ze złamanym sercem? Już jestem zainteresowana — droczyła się dziewczyna. - Takich tu pełno, jak nie więcej.

Kai obserwował ją przez chwilę. Wyróżniające się szmaragdowe oczy były niczym siostry bliźniaczki jego ślepi. Patrzyła pewna siebie oraz zaintrygowana. Jasna cera młodej kobiety uwydatniała jej delikatne rysy i, co ciekawe, nie została potraktowana podkładem bądź nawet szminką.

Wyglądała na naturalną, a takie zjawisko rzadko spotykano w tym klubie.

- Jak ci na imię? — spytał po chwili, dopijając swojego drinka.

Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, jakby triumfalnie, trzepocząc długimi rzęsami.

- Skylor.

- Skylor — powtórzył pod nosem.

- To ta chwila, w której czekam, aż zdradzisz mi swoje imię — skinęła głową lekko.

- Mów do mnie po prostu Smith, będzie przyjemniej — stwierdził.

Krawat |NinjagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz