XVII

103 13 3
                                    

Nie mogła pozwolić sobie na jakikolwiek błąd. 

Od ponad tygodnia przebywała ze swoim starszym bratem i jego współpracownikiem w luksusowym apartamencie. Centrum miasta, najwyższy wieżowiec w stolicy. Do dzisiaj nie miała pojęcia, jakim cudem ci dwaj idioci zorganizowali sobie takie miejsce.

Zdążyła się już zorientować, że właścicielem mieszkania jest nijaki Zane Julien. Kojarzyła go z telewizji, chociaż rzadko oglądała programy informacyjne. Nie interesowała się polityką, wolała robić po prostu swoje. Zresztą, dość miała nerwów, by dodatkowo rozpraszać sobie umysł.

Szybko jednak nadrobiła zaległości na temat owej dziedziny. Wystarczyło wpisać w internecie imię i nazwisko polityka, by otrzymać najpotrzebniejsze informacje.

Zane Julien, lat dwadzieścia osiem, przedstawiciel i zastępca prezesa partii o nazwie Liga Ochrony Suwerenności, w skrócie LOS. Reprezentowała liberalny konserwatyzm i co ciekawe, zieloną politykę oraz feminizm. Wysoki mężczyzna, platynowe blond włosy, oczy barwy oceanu, ale znacznie jaśniejsze. Nie widziała nigdy wcześniej bladszej cery. 

A więc orientowała się już, kim właściwie był ten facet. Wciąż jednak nie wiedziała, skąd Kai go znał, ale nie miała czasu, by o tym myśleć.

Nie mogła pozwolić sobie na jakikolwiek błąd. Nie schrzań tego, powtarzała sobie.

- Jadę do pracy.

- Gdzie? — usłyszała głos brata. Stał przy oknie, odrywając wzrok od panoramy miasta. - Do pracy?

- Do pracy. — powtórzyła. Starała się brzmieć beznamiętnie. - Minął tydzień, a ja jutro mam bardzo ważną rozprawę, dobrze o tym wiesz.

- Nawijałaś mi o tym od kilku dni.

- No właśnie.

Faktycznie nie kłamała. Naprawdę miała klienta, który potrzebował ją do obrony. Bardzo chciała się na niej pojawić, ale pojawiłaby się wtedy bez jakiegokolwiek przygotowania. Musiała odwołać spotkanie, ale o tym już nie wspominała Kai'owi.

- Niech przyjdzie tutaj. Będzie znacznie bezpieczniej.

- Kai, ja muszę zacząć normalnie żyć. Jakbyś nie zdawał sobie sprawy, mam pracę i nie chcę z niej zostać zwolniona, tak jak ty — rzuciła.

Szatyn uniósł brew i przyglądał jej się nieznacznie. Od kilku dni nosił te same ubrania - niedbale zapiętą, białą koszulę i czarne, materiałowe spodnie. Nie był zadowolony ze swojego wyglądu, ale Julien podarował im jedynie parę takich samych kompletów.

- Czy ten facet nie nosi niczego w kolorach? — warknął z niezadowoleniem, gdy otworzył walizkę z ciuchami. - To jakieś kpiny.

- Ciesz się z tego, co masz, baranie — mruknął Cole.

Nya również przyjrzała się bratu, wytrzymując wcześniej jego podejrzliwy wzrok. Stał już znacznie pewniej, ale wciąż lekko się pochylał. Gdy dziewczyna dotarła do apartamentu razem z Pixal, Kai'owi dokładnie opatrzono ranę na prawym boku. Przez cały następny dzień leżał w łóżku, chociaż głośno narzekał. Kolejnego ranka nikt już nie miał co do tego cierpliwości i pozwolono mu się podnieść. Od tamtej pory ruchy chłopaka są coraz pewniejsze.

- To niebezpieczne — odezwał się w końcu.

- To ważne — mruknęła z irytacją. - Spieszę się, naprawdę. 

- I co, spotkasz się w tych ciuchach? — popatrzył, mrużąc oczy. 

- Nie. Poprosiłam Mistake, żeby zabrała jakiś strój.

Krawat |NinjagoWhere stories live. Discover now